Przejdź do głównej zawartości

Kubuś[*]

Czas ciągle płynie, ucieka wręcz...
Choć kiedyś ciągle myślałam, że..
Bez Ciebie czas mój też się zatrzyma,
i wzlecę do chmur by rękę Twą trzymać,
by chociaż raz móc dotknąć, całować,
by Ciebie całego móc w siebie schować.
By cię ochronić, by razem być,
żebyśmy nie żyjąc mogli razem żyć.

Rany na sercu los mi zostawił,
biorąc mi Ciebie w duchu mnie zabił.
Skąd czerpać siły mój drogi Aniele,
by anielską mamą być w tym ziemskim ciele.
By ziemską mamą być dla rodzeństwa,
by nie ujmować Tobie pierwszeństwa.
Przecież Ty miałeś być tutaj z nami,
czekałam na Ciebie z wszystkimi rzeczami.
Czekałam z babcią, dziadkiem i tatą.
Czekaliśmy wszyscy, lecz co los na to?

Zadrwił z mej kruchej osoby,
serce mi wyrwał i cisnął o ziemię,
dlaczego dotknęło nas śmierci brzemię?
Czy aż tak zła byłam?
Czym zawiniłam?

Do końca życia będę pamiętać,
jak to zostałam przez los przeklęta...

Dlaczego:(

***
17 Lipca 2010... sobota... II kreski na teście ciążowym, zdziwienie, szok i radość...- Oszalałam z radości... tylko na 34 tygodnie :(


Ciąża przebiegała beztrosko, fajnie, miło, rewelacyjnie i prawidłowo całe te 8 miesięcy...

Termin porodu - 19 marzec 2011 - super!


Nie dane mi jednak było mieć dziecko:( Mojego Aniołka Kubusia urodziłam 5 lutego,nic nie wskazywało na to że będzie to najsmutniejszy dzień w moim życiu.



To był 34 tydzień ciąży, 8 miesiąc, kiedy to wszystko w domu już było gotowe... stało łóżeczko, poprasowane ciuszki, zabawki i wyprawka. Obudziłam się rano i jak zwykle zaczęłam dzień, była sobota to pozwoliłam sobie dłużej pospać. Zdziwiło mnie że mój Kubuś tak długo śpi, jeszcze wczoraj kopał mnie na dobranoc... Nie wiem nawet, czy w nocy się ruszał, to, że jest tam w środku cały i zdrowy było dla mnie tak oczywiste...i jak się okazało - tak złudne!



Pozbierałam się w południe, poczułam jakiś drobny ruch ( albo tak mi się wydawało ) i się uspokoiłam.. Kubuś miał czasem takie spokojniejsze dni więc nie było dla mnie to nic niepokojącego. Jakiś czas później zaczął boleć mnie brzuch, słabo, znośnie, potem mocniej, ale jednak nie na tyle, by mnie to zaniepokoiło... tak "normalnie" wiedziałam ze coś jest nie tak i szybko z narzeczonym pojechaliśmy do szpitala, jak sądziliśmy - uspokoić moje obawy. Schodząc ze schodów zadzwoniłam do rodziców, którzy byli u babci i powiedziałam że jedziemy. Mama kazała mi się nie martwić, ale ja już czułam, że nie będzie dobrze.



Maleństwo nie ruszało się w dalszym ciągu, położna przez 5 minut szukała tętna - nic...pytała "gdzie dotychczas lekarz szukał serduszka?" No nie szukał, bo nigdy go nie słyszałam...Nie zrobił nigdy tego badania. Taki lekarz a ja nie zdawałam sobie sprawy, że powinien zwrócić większą uwagę na nas..wzięli mnie szybko na USG, ja już wiedziałam, patrzyłam na USG, widziałam jego kształt... nie ruszał się..błagałam w myślach, żeby poruszył nóżką, rączką, ale nawet nie pulsowało ukochane serduszko! Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, pamiętam dwóch lekarzy, którzy popatrzyli na siebie znacząco, położna stojąca obok wyszła. Utwierdziły mnie jeszcze słowa lekarza "Proszę Pani - to dziecko nie żyje", słowa wypowiedziane tak..po prostu, bez przemyślenia, sucho - informacyjnie. Nie odezwałam się. Nie wiem, czy informacja do mnie dotarła. Po chwili kilka pytań "czy palę, czy piję, czy się uderzyłam", co za niedorzeczne pytania. Nigdy nie paliłam w ciąży, nie dotknęłam alkoholu ani nie uderzyłam się... wszystko było tak idealne, tak piękne, że stało się...NIEPRAWDZIWE !!:( Byłam całkiem sama. Wiedziałam, że gdzieś na korytarzu czeka B, w nadziei, że wszystko jest dobrze, wiedziałam, że są rodzice, ale nie chciałam pokazać im się na oczy. Bałam się, że jak zejdę na dół powiedzą, że już mnie nie kochają, a B. odwróci się i zostawi na zawsze... Widziałam już koniec wszystkiego, nawet koniec samej siebie był dla mnie oczywisty. Odeszło moje dziecko - ja też chciałam już odejść. Dlaczego? - "Całkowite odklejenie łożyska", reszty pytań nie pamiętam, byłam zła na siebie, wściekła, zrozpaczona, i w takim szoku, że nie byłam w stanie wydobyć słowa. Wydobyłam z siebie jedynie krzyk, który w głowie trwa mi do dziś... Nie dotarło to do mnie, to jakiś zły sen!przecież jeszcze wczoraj wszystko było w porządku, czułam jego żwawe ruchy, cieszyłam się..kupowałam ubranka. Przecież nic się nie stało.Nic nie poczułam! Jakbym coś poczuła od razu bym była w szpitalu...Resztę pamiętam tylko jak przez mgłę, jakby momentalnie zaczęłam krwawić, zrobiło mi się gorąco i czułam jak osuwam się w dół. Na sali momentalnie pełna narkoza i cesarka. Krzyczałam że nie chcę żyć... bo po co, dla kogo miałam żyć jak Kubusia już niebyło!!!?? Po co miałam żyć, jak nie wyobrażałam sobie tego wszystkiego dalej? To było jak straszny film..który trwa we mnie nadal..będzie trwał zawsze.



Kubuś był zdrowy, miał prawie 50cm nie wiadomo dlaczego łożysko się odkleiło, od lekarzy usłyszeliśmy tylko "Tak czasem się po prostu dzieje... to przypadek jeden na milion", dlaczego my???? Tak o siebie dbałam i Bóg zabrał mi dzieciątko, moje jedyne upragnione i tak długo wyczekiwane. Bóg? Jaki Bóg? Dał i zabrał? Kolejna niedorzeczność. Obraziłam się na Boga. Pochowaliśmy Kubusia tydzień później, nigdy go nie widziałam, nie miałam takiej możliwości...Nie miałam? Dlaczego????Nie pożegnałam się z nim, z tego powodu tak mi źle.......



Zawsze sądziłam że złe rzeczy mnie nie dotyczą, że dzieją się tylko "statystycznym przypadkom", ludziom obok.

Płaczę... dalej nie wiem czy dam sobie radę, cały czas boli mnie ta pustka w sercu, jakby ktoś je wyrwał!!!


Jedyną nadzieją jaka trzyma mnie teraz przy życiu i nadaje mu malutki sens to nadzieja że zostanę jeszcze mamą, jak tylko będę mogła . Ta myśl trzyma mnie na nogach, a jak zniknie to upadnę...na zawsze:(



Marzec 2011



Prawie cały czas leżę w łóżku, nie mam dla kogo wstawać. Wychodzę tylko na cmentarz, codziennie, czasem nawet dwa razy. Koleżanka z osiedla jest w 8 miesiącu ciąży. Zazdroszczę jej, że jej dziecko żyje, czekam jej porodu jakby od tego zależało, czy nabiorę powietrza w płuca... Nie wiem kiedy - marzec mija.



Kwiecień 2011



Moje urodziny - kuzynka wyciąga mnie na spacer, upijam się tak bardzo, że ledwo docieram do domu. Cały kolejny dzień spędzam w łóżku. Znajomi nie składają życzeń, właściwie przestali się odzywać. Postanawiam, że muszę iść do pracy i nie wracam na uczelnię. Praca magisterska napisana do połowy odłożona. 



Maj 2011



Koleżanki z uczelni namawiają mnie do powrotu. Przecież do obrony zostały 2 miesiące, uda się. Pomogą. Na siłę w przerwach między płaczem dokańczam kolejne strony magisterki. Już prawie gotowa...tylko jak tu wyjść do ludzi? Nadal większość dnia spędzam w łóżku.



Chcę ślubu.



Czerwiec 2011



Pojawiam się kilka razy na uczelni. Czuje się obco. Znajomi, z którymi rozmawiałam długimi godzinami jeszcze w ciąży nie podchodzą. Pewnie nie wiedzą co powiedzieć, a ja czuje się jakbym była winna, że to ja żyję, nie on.



Lipiec 2011



Nic mi nie wychodzi. Po obronie magisterki emocje opadły i znów nie mam zajęcia. Myśli krążą wokół Kubusia, w głowie widzę obrazy z lutego. Słowa, krzyki, zapachy...



Sierpień 2011



Dostaję staż w kancelarii. 

Komentarze

  1. Całkiem podobna historia do mojej...tylko ja juz jechałam do porodu, skurcze zaczęły się na początku 39 tc. Długie oczekiwanie w szpitalu, a na koniec niespodziewana cesarka, bo okazało się, że położna na ostatnim robionym mi ktg nie wyczuła tętna, ja wówczas czułam sie juz tak bardzo słabo, brzuch miałam twardy, odklejało się łożysko, a oni dopiero cos zauważyli wówczas gdy juz serduszko przestało bic...później to był koszmar...tak jak u Ciebie...cesarka, jeszcze nie zaczęło działać znieczulenie, czułam jak mnie przecinał skalpelem, mój krzyk i mnie uśpili.
    Rano koszmarna wiadomość i ta pustka...jechaliśmy do szpitala tacy podekscytowani wraz z mężem, a wychodziliśmy jak wraki ludzi...też nie widziałam mojego Mateuszka, zostały mi tylko fotografie z usg jego twarzyczki, jak był jeszcze w brzuszku i fikał koziołki...

    U mnie mija juz ponad rok, a w sercu ból do końca życia, ale trzeba iść dalej i mieć nadzieje, że jeszcze słoneczko się uśmiechnie.

    Pozdrawiam Agnieszka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból będzie czuć zawsze...dla każdego czeka ten promyk słoneczka. Wierzyłam w to bardzo i moje małe marzenie spełniło się. Jednak zawsze będę myśleć, że mogłabym mieć dwóch synków teraz przy sobie...:(

      Usuń
  2. Czytam i płaczę. Łzy kapią na klawiaturę. Ktoś powie, to nieprofesjonalne, przecież jesteś położną. A ja powiem, właśnie dlatego. Położna ma być człowiekiem wrażliwym, empatycznym, czującym. Gdybym przestała czuć, przestałabym być położną. Nie wychodzę z gabinetu USG w takiej chwili, kiedy kobieta najbardziej potrzebuje wsparcia, obecności. Jest mi bardzo przykro, bo nie wiem dlaczego w USG nie było z Tobą męża, dlaczego położna wyszła, dlaczego nie mogłaś zobaczyć dziecka, dlaczego nie mogłaś się z nim pożegnać, dlaczego nie zadbano o pamiątki po dziecku, np. odciski stópek. Wszystko to było Waszym prawem. Przykro mi, że nie udzielono Wam właściwego wsparcia w takiej trudnej chwili. Powrót do równowagi jest długi i trudny. Proszę nie obawiajcie się poszukać pomocy u psychologa, w ośrodkach interwencji kryzysowej, w grupach wsparcia, które tworzą osoby takie jak Wy-po stracie dziecka. Nie wiem gdzie mieszkasz, ale poczytaj o Fundacji "By dalej iść" - tworzy takie grupy i udziela pomocy w wielu miastach Polski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, wiem o Fundacji, jestem z Opola, niestety do tej pory zgłosiły się dwie pary po stracie z naszego miasta. Wiem, że jest nas więcej, ale nie znam tych osób osobiście i nie mam z nimi kontaktu. W naszym mieście nie ma jeszcze grupy wsparcia.

      Nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie wiedziałam o moich prawach w momencie, gdy działa się nasza tragedia.

      Usuń
  3. Czesc, w pewnym sensie moge sie postarac wyobrazic sobie, co czujesz. A tylko dlatego, ze starcilam dziecko w 15tc. To zaledwie "tylko" plod, ale widzialam je (corka) i bylo calkowicie uksztaltowane, zupelnie jak dziecko, tylko strasznie malutkie.
    To, czego nie moge sobie wyobrazic, to fakt, ze bylas przygotowana na przyjscie na swiat syna. Zero komplikacji, wszystko na dobrej drodze. A tu taki kop od zycia.
    Poplakalam sie. Takie rzeczy nie powinny miec miejsca.
    Jestes dzielna Tak sadze, choc moze to banalnie brzmi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu wydaje mi się, że każdy, kto marzy o dziecku i zachodzi w ciążę z każdym kolejnym dniem czeka na swoje dziecko. NIezależnie czy jest to początek czy końcówka ciąży, choć na pewno to przywiązanie jest inne.
      Nastawienie też..ale to indywidualna sprawa każdej kobiety. My mieliśmy już gotowy pokoik dla Kubusia, poprasowane ubranka... tylko jego brakowało do pełni szczęścia...i zawsze będzie brakować.

      Usuń
  4. Witaj,
    Bardzo mi przykro:( Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co czujesz, bo nigdy jeszcze nie byłam w ciąży. Nie wiem co to znaczy nosić pod sercem drugie życie.. Sądzę, po przeczytaniu Twojego wpisu, może mylnie, że jest coś jeszcze z czym muszą zmierzyć się rodzice po stracie dziecka. To fakt, że ludzie, nieraz także najbliżsi, nie potrafią o tym rozmawiać, lekarze przetaczając Twoje słowa również: "słowa wypowiedziane tak..po prostu, bez przemyślenia, sucho - informacyjnie". Nikt ich na studiach tego nie uczy. Z zebranych przeze mnie informacji wynika również, że w szpitalach nie ma obowiązku kontaktu z psychologiem mamy czy taty po stracie. Może być to jedynie ich życzeniem, ale kto w takiej sytuacji myśli o tym, żeby porozmawiać z psychologiem? Kto się nad tym wtedy zastanawia? Uważam, że podejście społeczne do problemu poronień i straty dziecka w naszym państwie jest niewłaściwe. Może moje odczucia są mylne, nie wiem. Wiem natomiast, że rodziców dziecka po stracie powinno się obdarzać wsparciem już od początku tego przykrego doświadczenia. Życzę zatem dużo siły i wsparcia najbliższych!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak dobrze Cie rozumiem i wiem co czułaś, czujesz nadal. Ja również straciłam moje pierwsze dziecko, byłam wtedy w 7 tyg. ciąży. Była to dla mnie na prawdę ogromna tragedia. Długo nie mogłam się po tej stracie pozbierać, ale w końcu się udało. Oczywiście nigdy o tej traumie nie zapomnę bo nie mogę i nie chce zapomnieć o moim dzieciątku, ale już się z tym pogodziłam? a raczej oswoiłam z tą myślą że widocznie tak miało być,że pewnie Bóg potrzebował tego małego cudu bardziej niż ja:(.
    Teraz mam 3 letnią córeczkę i dziękuje Bogu że jednak pozwolił mi zostać mamą. Bo to najwspanialsze uczucie jakie może przeżywać kobieta.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
    http://szczesciejednomaimi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja się z moją stratą NIE POGODZIŁAM. Owszem, zostałam mamą, ale dlaczego mam dziękować za to Bogu? Temu samemu, który odebrał mi Synka?

      Bez urazy, ale nie wiesz co czułam. Możesz się domyślać. Każda strata jest inna.

      Usuń
    2. Bardzo mi przykro. Ja nawet dobrze nie poznałam mojego dziecka. Nie wiedziałam kim jest itd... na USG też nie dużo było widać. Smutek jest ogromny. Tobie bardzo współczuję bo z tych dwóch tragedii Twoja była większa. Przecież to końcówka ciąży, wszystko kupione i nagle taka wiadomość. Kochałam moje dziecko bardzo od samego początku, od tych dwóch kresek i nadal je kocham. Na takim wczesnym etapie chyba trochę łatwiej jest się pozbierać. Tak mi się wydaje :( Każdy jest inny. Może mój ból będzie mniejszy gdy zostanę mamą. Wiem jedno, że teraz strach będzie ogromny od samego początku do samego końca. Pewnych sytuacji nie da się przewidzieć, cofnąć i logicznie wytłumaczyć. Nie proszę Boga o dziecko bo dawno już przestałam w niego wierzyć. Zabrał mi jedno dziecko więc skąd mam wiedzieć czy nie zrobi tego drugi raz?? Zresztą gdyby był to moje życie kilka lat wcześniej też by inaczej wyglądało. Nie mieszjamy w to Boga.

      Usuń
  6. Bardzo Tobie współczuję. Sama jestem mamą po stracie. Moja Córeczka Wiktoria urodziła się z wadą nerek. Niestety przeżyła tylko 4 godziny 20 minut... :( http://ku-pamieci-mojej-coreczki-wiktorii.blog.onet.pl/Historia-Wiktorii,2,ID393984241,n

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam i płaczę. To co Wam (Tobie i Twojemu mężowi) się przytrafiło jest dla mnie wprost niewyobrażalne. Bardzo Wam współczuję! Bardzo mi przykro...

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi przykro. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak musiałaś się czuć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże drogi, jakże Wam współczuję. Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie jak wielki ból musiałaś czuć w sercu. Przeczytałam i płaczę, ciężko pohamować łzy, gdy czyta się tak smutną historię.
    Okropnie mi przykro...:(

    OdpowiedzUsuń
  10. Strasznie przykra i chwytająca za serce historia... :( Nie wyobrażam sobie ile trzeba mieć siły, żeby jakoś żyć po czymś takim... Naprawdę podziwiam. Życzę dużo miłości i zdrowia przede wszystkim dla Ciebie, synka i całej Twojej rodziny!
    _____

    http://happybabysmother.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam i płaczę, zawsze bardzo przeżywam takie historie... też jestem po stracie, też lekarze (a w zasadzie u mnie to były położne) w swej diagnozie nie byli dla mnie delikatni, dla nich takie sytuacje to tylko kolejne przypadki, nasze życie, nasze dzieci nie są ich...

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo mi przykro. Jak przeczytałam Waszą historię, poczułam jakbym osunęła się w dół, gdzieś w przepaść. Nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła na Twoim miejscu. Jak żyć, jak iść do przodu... Chciałabym Cię mocno przytulić.

    OdpowiedzUsuń
  13. mój synuś leży obok i trzyma mnie za palec, a ja czytam i płaczę; bardzo smutna historia, mniej więcej w tym czasie urodziłam, wody odeszły mi wcześniej i bardzo się bałam, że może być coś nie tak, a teraz mimowolnie stawiam się w Twojej sytuacji i tchu zaczyna brakować...

    OdpowiedzUsuń
  14. Po lekturze Twojego tekstu mam łzy w oczach i płaczę... Spoglądam na śmiejącą się moją córeczkę i nawet nie chcę myśleć jak się wtedy czułaś... To jest oczywiste, że zawsze będziesz pamiętać. Bardzo mocno przytulam Cię :*

    OdpowiedzUsuń
  15. przeczytałam i zamarłam przez chwilę.Świeczki w oczach mi stanęły.
    Ogromnie współczuję i nie chcę mówić, że Cię rozumiem, bo mogę sobie tylko pomyśleć co czujesz, nic więcej...

    OdpowiedzUsuń
  16. Cóż, nie wiem co czujesz, choć próbuję sobie wyobrazić ten zawód i ból. Wybrane imię, wybrane wszystko, życie przygotowane na dziecko, które się nie pojawiło nigdy. Wiem, że prawdopodobnie nigdy się z tym nie pogodzisz, ale wiem też, że może to dezorganizować całe życie. Chciałabym dopytać, jak B. sobie z tym radził? Wiele par rozstaje się, bo nie umieją przeżyć wspólnie tej straty. W swojej historii też piszesz, że wówczas czułaś się sama, nie chciałaś spojrzeć swojemu ukochanemu w oczy... więc duże gratulacje, że udało się Wam dalej być razem mimo wszystko. Wiem, że nie zawsze się układa, ale skoro przeżyliście taką stratę, musi być między Wami naprawdę mocna więź :).
    Może jeszcze się o niej przekonasz?

    OdpowiedzUsuń
  17. Trzy lata temu urodziłam Synka, który miał rozległą wadę serca. Przeżył 2 tygodnie! Do dzisiaj boli i ciężko jest się pogodzić z tą pustką po nim. Dzisiaj mam 15 miesięczne bliźniaki, które żyją cudem (urodziły się w 24 tyg. ciąży) i są zdrowe też tylko dzięki cudowi! Strata dziecka boli już całe życie... ale z każdym dniem jest łatwiej o tym myśleć! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Na te 3 urodzinki Kubusiu [*]

    OdpowiedzUsuń
  19. "chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Powiedz mu o swoich planach..." to mi sie ciśnie na usta w tym momencie... nasz synek żył 10 dni, 30.03 od nas odszedł :( Ból rozrywa moje serce, tak bardzo mi brakuje Naszego Wojtusia:(

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  21. Czytam i płaczę...bardzo mi przykro...to jest niewyobrażalna strata...mój synek ma na imię Kubuś, urodził się 26.11.2010r. nie wyobrażam sobie życia bez niego. To samo imię, podobny termin, miasto...jesteś silna nie wiem czy ja mogłabym się podnieść po stracie dziecka. To chyba najgorsze co może nas spotkać. Napisałam kiedyś po śmierci synka koleżanki... Kubuś także jest jednym z Aniołków i zawsze będzie blisko Ciebie...

    Aniele co z nieba spoglądasz na ziemię
    czy mogę na chwilę usiąść koło Ciebie
    otul mnie mocno swoimi skrzydłami
    tak jak kiedyś Ciebie tuliłam nocami

    Byłeś taki mały jak ziarnko piasku
    płaczem mnie budziłeś co dzień już o brzasku
    nikogo na świecie mocniej nie kochałam
    tyle jeszcze z tobą razem przeżyć chciałam

    Teraz gdy wspominam czas spędzony z Tobą
    łzy po mych policzkach już płynąć nie mogą
    wszystkie już spłynęły w morze mej rozpaczy
    synku mój kochany tak chcę Cię zobaczyć

    Tak za tobą tęsknię, byłeś tu szczęśliwy
    czemu los jest czasem tak niesprawiedliwy
    widocznie tam w górze Cię potrzebowali
    czemu mnie tam z Tobą razem nie zabrali...

    OdpowiedzUsuń
  22. Lzy sie cisna do oczu, czasem nie moge uwierzyc, ze los jest taki niesprawiedliwy.
    My w 12 tyg sie dowiedzielismy ze serducho naszego malenstwa przestalo bic 2 tygodnie wczesniej... mialam termin na luty wtedy. Teraz mamy wspanialego synka 2 letniego i bardzo go kochamy, ale ja czesto wspominam tamten czas :(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam :)
Włączyłam moderację komentarzy - by nie umknął mi żaden z nich. Obiecuję publikować wszystkie!
Komentarze są dla mnie bardzo cenne.
Chcesz żebym poczytała co u Ciebie? - daj znać:)

Chcesz zostawić nieprzemyślany, głupi pełny zawiści komentarz? - zastanów się...

Popularne posty z tego bloga

Retrospekcja świąteczna czyli druga gwiazdka Wojtka ;)

2012... Dziś opowiem wam powiastkę Jak mój Wojciech spędził gwiazdkę. Mimo że był jeszcze mały, Spędził z nami wieczór cały. Pierwsze święta w większym gronie, W swej anielskości najlepszej odsłonie. Były Kolędy, była choinka Na sam jej widok wesoła minka. Było na stole potraw ze dwieście, Opłatki, pierogi i ryby w cieście. Wojtek niestety na mlecznej diecie, Nie pije maluch barszczyku przecie, Za to w te święta które tuż tuż Skubnie co nieco ze stołu już. Drugie to święta będą wspaniałe, Z synkiem który rozjaśnia me dni, Bo każdy dzień z nim spędzam wytrwale I cieszę się z każdych danych mi chwil. A po wieczerzy, choinka zabłyśnie, Rozjaśni tego wieczoru moc, Gwiazdeczka z prezentem przez komin się wciśnie I schowa podarki głęboko pod koc. My te prezenty spod koca wyjmiemy Zajmując w międzyczas Wojtkowe myśli, Wszystkie prezenty pod drzewko kładziemy, By mógł pomyśleć, że czar się ziścił. Nie mogę doczekać się tej radości, Tych wspólnych chwil tak pełnych

Podyskutujmy...o rumorze w kościele :)

Ostatnio skacząc po różnych stronkach na facebooku w oczy wpadł mi pewien "post", "prośba", czy nawet nazwę to "żal". Posta napisała dość młoda osoba, szacuję ją osobiście na około 19-20 lat. Pozwolę sobie zacytować treść posta: "DRODZY RODZICE! Kiedy wchodzę do Kościoła, zauważam, że przychodzą rodzice z małymi dziećmi. W trakcie odprawiania mszy słyszę ich płacz, krzyk, a nawet piskliwe wrzaski na cały budynek. Wg mnie takie dzieci nie rozumieją, co się w Kościele dzieje. Również nie potrafią zachować się jak inni. Rodzice się modlą, a dziecko nagle płacze. Nawet przez to nie można zwrócić uwagi ani na Ewangelię, ani na kazania. Często matki wychodzą z pociechami, aby innym nie przeszkadzały, i więcej z nimi nie wracają. Około roczne dzieci zaczynają interesować się światem – to naturalne z ich strony. Ale, gdy są brane do Kościoła – są dręczone przez rodziców. Jest to niemal brak wyobraźni! Jak można wprowadzać takie dziecko, jak jeszcze

o małym aniołku

3-go kwietnia do nieba poleciał mały aniołek. Malutka Madzia. Córeczka Chrzestnej Wojtusia. Urodziła się o wiele za wcześnie, mimo to walczyła dzielnie cały tydzień i zdążyła ucieszyć niejedno serce. Wierzę, że znalazła już Kubusia w TAMTEJ krainie i bawią się razem... Takie rzeczy nie powinny spotykać rodziców :(