Mam wrażenie, że ZAWSZE wszystko co wymarzyłam gdzieś po drodze się psuje, bo ostatecznie dotrzeć do mnie poszarpane, niekompletne, w gruzach. To, co miało być tylko sielanką i szczęściem okazuje się kompletną porażką. Moją? Pewnie moją. Wiele kosztowało mnie by nauczyć się mówić o uczuciach. Konkretnie o tym, co mnie boli, co przeszkadza i co się okazało? Że jak siedzę z buzią zamkniętą na kłódkę to generalnie wtedy jest tylko dobrze. Takie "dobrze" to pojęcie względne...pozorna aureola szczęścia która otacza młodych a w której ja się duszę. Poświęcam teraz 70% czasu dziecku, chciałabym poświęcić całą resztę mojej drugiej połówce ale nie wychodzi to tak, jakbym chciała. Tak jest łatwiej, bo matka ponoć macierzyństwa nie musi się uczyć. Mężczyzna z kolei tak. Ponieważ nie rodzi się ojcem w sensie psychicznym, dopiero krok po kroku się nim staje. Im bardziej tego chce, tym szybciej to nastąpi, a najważniejsza jest w tym wszystkim własna inicjatywa. Ona w naszej trójce praktyc...
Blog matki wariatki :)