6:28. Niemożliwe, niemożliwe, że znów nie udało mi się wyjść z domu według planu! Tożto minutę temu była 6:20??!! Niemal spadam ze schodów z czwartego piętra, by zdążyć na autobus, który odjeżdża za dwie minuty. Do przystanku jeszcze 100 metrów, grubo zastanawiam się nad sprintem. Jest ciemno, jest mgła, nie widzę własnych stóp - pędzę do ulicy, po czym zauważam dwie osoby na przystanku - uff zwalniam kroku i idę. No i stoję...stoję wieczność czekając na 6:30 - na autobus. Cóż za dysproporcja czasu. 6:30-6:31 Jedzie... dwa szeroko rozstawione światła wyłaniają się zza mgły. To on. Mój autobus, mój transport, moje 15 minut ciepła i pogaduszek z A.M.U.* (AMU - skrót imion towarzyszek - nie ujawniam, bo nie stać mnie jeszcze na reklamę :D ) o tym, co się działo w nocy. O tym która nie spała, która spała, kto co jadł wieczorem ze swoją drugą połówką. Przejeżdżamy dwa przystanki. Autobus sukcesywnie zapełnia się. Siedzimy. Mam miejsce to siedzę. Nie będę stać w autobusie...
Blog matki wariatki :)