Zwykłe rzeczy, które się dookoła nas dzieją zależą tylko od nas. Co jest w przypadku, kiedy dzieje się coś niespodziewanego? Na co nie mamy bezpośredniego wpływu? Potocznie mówi się "Bóg daje, Bóg odbiera"... Pewnie i tak mówiłam, dopóki nie straciłam dziecka. Bóg daje... jak wspaniale mu zawdzięczać dobro, powodzenie, szczęście, zdany egzamin, dobry dzień. Kiedy jednak mamy nie zdany egzamin, zły dzień, stos niepowodzeń, czy winimy za to Boga? Czy faktycznie od kogoś nienamacalnego zależy nasz byt? Pamiętam swoje pierwsze pretensje. Były one właśnie do Boga. "Boże dlaczego?" - myślałam. "Boże proszę nie" - wołałam. W końcu "Boże, daj mi być matką" - marzyłam. Kilka tygodni później moje nastawienie zupełnie się zmieniło. Dlaczego moja wiara nakazuje mi ROZUMIEĆ tą niesprawiedliwość? Zbierać ją na siebie jako łaskę i oznakę SPRAWIEDLIWOŚCI? Skoro sprawiedliwie mnie osądzono cóż musiałam takiego zrobić? Że nie straciłam nerki/palca/włos...
Blog matki wariatki :)