Przejdź do głównej zawartości

Walentynki cz. I

7:00 zawożę B do pracy, jadę na badanie krwi
7:15 znajduję miejsce parkingowe, cicho, pusto, parkingowego nie ma - super, pewnie parking od 8..
7:30 wracam, parkingowy czyha obok auta, kasuje mnie 2 zeta (za godzinę), a na bileciku mam że stoję od 7:00 (a rękę bym dała uciąć, że o 7:00 byłam z B pod jego pracą 4 km dalej)..
8:00 docieram do domu i włączam kompa, jem śniadanie, piję hektolitr herbaty. Po każdym łyku zasycha mi w gardle jakbym miała kilkudniowego kaca.
10:00 postanawiam się zdrzemnąć.
10:10 słuchawka bezprzewodowa od telefonu stacjonarnego zaczyna się rozładowywać. Częstotliwość przypomnienia o tym fakcie raz na minutę. (może zasnę, może zasnę..)
10:20 wstaję, idę do pokoju wstawić słuchawkę do ładowania (tymczasem do zamkniętego wcześniej pokoju wbiegają dwie kocice, niczym zdobywając złoty teren..). Nie mogę ich tam zostawić..no, ewentualnie Whisky, bo Pepsi zaraz na coś nasika.
10:30 idę zrobić herbatę, Pepsi wybiega z pokoju, Wshisky schowała się w łóżku (trudno - zamykam drzwi, chciała niech siedzi). Kłade się...
11:00 Whisky miauczy że ma dość siedzenia w pokoju - Wstaję i idę ją wypuścić.
Włączam tv, leżę.... zdycham z niemocy po pobraniu mi krwi..(jakby to było conajmniej pół litra), co jakiś czas gadam z brzuchem pytając Wojtusia "co tam".


12:50 dzwoni tato, że mamy popsuty domowy, tłumacze że nie popsuty tylko rozładowany. 
12:53 dzwoni tato , że jednak popsuty bo on nie może się dodzwonić a z komórki da się.
12:56 dzwoni tato, że między 13 a 16 będzie u mnie serwis i mi naprawi.
13:00 Dzwonię do taty i tłumaczę, że jestem sama w domu, mam dwa durne koty, jestem w piżamie, chora i zmęczona i nie chcę w domu faceta kóty będzie grzebał mi przy kompie jak Męża nie ma w domu. Tato obraża się i rozłącza.
AgurQ płacze.
13:05 dzwoni tato, że serwis do mnie zadzwoni kiedy może wpaść i kiedy mi pasuje, i żebym się nie obrażała bo mu przykro. Dodaje też że mi nigdy więcej nie pomoże.


13:30 wstawiam ziemniaki do gotowania na leniwe pierogi
13:40 wracam się do kuchni po coś do jedzenia a tam kuchnia zadymiona, ucho od garnka płonie.
13:45 wpada B z kwiatami, zastaje mnie rozryczaną w łazience, krzyczy że palę dom, że śmierdzi, że okna zasłonięte, że w domu duszno, że czemu znów ryczę... i że boi się mnie samą w domu zostawiać
Agu płacze.
Odsłania okna i rozwala sznurek od rolety...
13:50 B wychodzi do pracy znów, kot zrzuca bukiet i wylewa słoik wody na panele. Za komodę i do  komody.
14:15 idę wyłączyć ziemniaki....
15:30 jemy z B. pyszne walentynkowe GUMOWE leniwe pierogi. 


CDN.

Komentarze

  1. Nie martw sie, kazdy czasami ma taki dzien, kiedy wszystko idzie nie tak :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym czytała o mojej sobocie... realia trochę inne no ale reakcje kilku odpowiednich osób identyczne...
    Mam nadzieję, że dziś już ok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK:) oprócz tego, że dopada mnie jakaś taka dziwna niezręczność, że rzeczy same wyskakują mi z rąk:)

      Usuń
  3. No, no... Sporo się działo. Nie zazdroszczę, ale to tylko jeden dzień. Myśl pozytywnie i próbuj sprawić by następny był lepszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Grunt, że spędzacie je razem :)
    A komentarz wcale nie jest głupi, masz rację, mocno doceniam mojego A. i to do czego udało mi się dojść :)

    Pozdrawiam cieplutko, Ciebie, Twojego mężczyznę i Wojtusia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam :)
Włączyłam moderację komentarzy - by nie umknął mi żaden z nich. Obiecuję publikować wszystkie!
Komentarze są dla mnie bardzo cenne.
Chcesz żebym poczytała co u Ciebie? - daj znać:)

Chcesz zostawić nieprzemyślany, głupi pełny zawiści komentarz? - zastanów się...

Popularne posty z tego bloga

Retrospekcja świąteczna czyli druga gwiazdka Wojtka ;)

2012... Dziś opowiem wam powiastkę Jak mój Wojciech spędził gwiazdkę. Mimo że był jeszcze mały, Spędził z nami wieczór cały. Pierwsze święta w większym gronie, W swej anielskości najlepszej odsłonie. Były Kolędy, była choinka Na sam jej widok wesoła minka. Było na stole potraw ze dwieście, Opłatki, pierogi i ryby w cieście. Wojtek niestety na mlecznej diecie, Nie pije maluch barszczyku przecie, Za to w te święta które tuż tuż Skubnie co nieco ze stołu już. Drugie to święta będą wspaniałe, Z synkiem który rozjaśnia me dni, Bo każdy dzień z nim spędzam wytrwale I cieszę się z każdych danych mi chwil. A po wieczerzy, choinka zabłyśnie, Rozjaśni tego wieczoru moc, Gwiazdeczka z prezentem przez komin się wciśnie I schowa podarki głęboko pod koc. My te prezenty spod koca wyjmiemy Zajmując w międzyczas Wojtkowe myśli, Wszystkie prezenty pod drzewko kładziemy, By mógł pomyśleć, że czar się ziścił. Nie mogę doczekać się tej radości, Tych wspólnych chwil tak pełnych

Podyskutujmy...o rumorze w kościele :)

Ostatnio skacząc po różnych stronkach na facebooku w oczy wpadł mi pewien "post", "prośba", czy nawet nazwę to "żal". Posta napisała dość młoda osoba, szacuję ją osobiście na około 19-20 lat. Pozwolę sobie zacytować treść posta: "DRODZY RODZICE! Kiedy wchodzę do Kościoła, zauważam, że przychodzą rodzice z małymi dziećmi. W trakcie odprawiania mszy słyszę ich płacz, krzyk, a nawet piskliwe wrzaski na cały budynek. Wg mnie takie dzieci nie rozumieją, co się w Kościele dzieje. Również nie potrafią zachować się jak inni. Rodzice się modlą, a dziecko nagle płacze. Nawet przez to nie można zwrócić uwagi ani na Ewangelię, ani na kazania. Często matki wychodzą z pociechami, aby innym nie przeszkadzały, i więcej z nimi nie wracają. Około roczne dzieci zaczynają interesować się światem – to naturalne z ich strony. Ale, gdy są brane do Kościoła – są dręczone przez rodziców. Jest to niemal brak wyobraźni! Jak można wprowadzać takie dziecko, jak jeszcze

o małym aniołku

3-go kwietnia do nieba poleciał mały aniołek. Malutka Madzia. Córeczka Chrzestnej Wojtusia. Urodziła się o wiele za wcześnie, mimo to walczyła dzielnie cały tydzień i zdążyła ucieszyć niejedno serce. Wierzę, że znalazła już Kubusia w TAMTEJ krainie i bawią się razem... Takie rzeczy nie powinny spotykać rodziców :(