Jeszcze jakieś 5 tygodni. Mam wrażenie, że czas stanął w miejscu... Dodatkowo psychicznie mi coraz gorzej. Nie potrafię zająć myśli, wczoraj to już konkretnie się posypałam. Całą noc przeleżałam z otwartymi oczami, bolał mnie żołądek, paliła zgaga, nawet przytuliłam kibel... i wydaje mi się że to wszystko z nerwów. Może dlatego, że dziś przekraczamy granicę, której nie przekroczyliśmy w tamtej ciąży. 33 tydzień i 6 dzień - dokładnie wtedy usłyszałam najgorsze słowa w moim życiu. Do dziś pamiętam kto je wypowiedział, w jaki sposób, jakim tonem...wszystko!
Dziś wiem, że jest dobrze, staram się iść tylko z tą myślą w głowie... no ale WTEDY też było idealnie, książkowo:( Mam już dość tych myśli i siebie samej. Otoczenie niewiele pomaga... bo co może pomóc, jeśli nie rozumie. Bo niestety to prawda. Co mi da wypłakiwanie swoich żali, przytulanie... skoro za każdym razem moje łzy są jedynie tłumione, a wszystko zatacza koło.
Nie mam sił. Tym oszczędzaniem się doprowadziłam do tego, że zwykłe zejście po schodach mnie męczy... no ale robię to tylko dla dziecka. Nie chcę, by urodziło się za wcześnie, chociaż jakby urodził się już teraz, prawdopodobnie idealnie umiałby sobie poradzić sam. Na początku wydawało mi się, że ta ciąża będzie tylko (tylko?) dla mnie wysiłkiem psychicznym. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że będą to miesiące strachu, niepokoju, pytań...
Nie sądziłam, że tak bardzo da się we znaki fizyczna strona. Ledwo się ruszam, nie umiem ustać w jednej pozycji dłużej niż 5 minut. Wczoraj u lekarza nie potrafiłam sama podnieść się z fotela ginekologicznego. Było mi z tym bardzo źle...
Wbrew pozorom to wszystko co piszę to nie narzekanie. Cieszę się, ale może bardziej w głębi niż na zewnątrz. Boje się okropnie wyrażać radość... Każdy nowy krok w kierunku urządzenia pokoju, czy myślenia nad brakującymi elementami wyprawki jest dla mnie dużym wysiłkiem i wiele mnie kosztuje... I kilka razy został "zgaszony" przez osoby trzecie, z czym znów mi ciężko.
Wojtuś przecież zasługuje na to, żeby na niego czekać... a ja zasłużyłam na zrozumienie...szczere zrozumienie. Tylko niekiedy jest ono tak pozorne, że aż nierealne.
Dziś wiem, że jest dobrze, staram się iść tylko z tą myślą w głowie... no ale WTEDY też było idealnie, książkowo:( Mam już dość tych myśli i siebie samej. Otoczenie niewiele pomaga... bo co może pomóc, jeśli nie rozumie. Bo niestety to prawda. Co mi da wypłakiwanie swoich żali, przytulanie... skoro za każdym razem moje łzy są jedynie tłumione, a wszystko zatacza koło.
Nie mam sił. Tym oszczędzaniem się doprowadziłam do tego, że zwykłe zejście po schodach mnie męczy... no ale robię to tylko dla dziecka. Nie chcę, by urodziło się za wcześnie, chociaż jakby urodził się już teraz, prawdopodobnie idealnie umiałby sobie poradzić sam. Na początku wydawało mi się, że ta ciąża będzie tylko (tylko?) dla mnie wysiłkiem psychicznym. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że będą to miesiące strachu, niepokoju, pytań...
Nie sądziłam, że tak bardzo da się we znaki fizyczna strona. Ledwo się ruszam, nie umiem ustać w jednej pozycji dłużej niż 5 minut. Wczoraj u lekarza nie potrafiłam sama podnieść się z fotela ginekologicznego. Było mi z tym bardzo źle...
Wbrew pozorom to wszystko co piszę to nie narzekanie. Cieszę się, ale może bardziej w głębi niż na zewnątrz. Boje się okropnie wyrażać radość... Każdy nowy krok w kierunku urządzenia pokoju, czy myślenia nad brakującymi elementami wyprawki jest dla mnie dużym wysiłkiem i wiele mnie kosztuje... I kilka razy został "zgaszony" przez osoby trzecie, z czym znów mi ciężko.
Wojtuś przecież zasługuje na to, żeby na niego czekać... a ja zasłużyłam na zrozumienie...szczere zrozumienie. Tylko niekiedy jest ono tak pozorne, że aż nierealne.
Bedzie dobrze kochana :) Nankurunaisa ;)
OdpowiedzUsuńKażda strata boli wiem coś o tym
OdpowiedzUsuńprzekroczyłaś granicę i ciesz się ! jesteście o krok bliżej do Wojtusia :) jeszcze parę kroczków i skończy się Twój strach , który doskonale rozumiem i myślami jestem z Tobą:)
OdpowiedzUsuńPrzytulam :*
OdpowiedzUsuńAgu, nic dwa razy się nie zdarza - trzymaj się tej myśli. Ciesz się tym, co już masz, że już 33 tygodnie za Tobą. Te osoby trzecie pewnie chcą dobrze i robią to z troski, a że wychodzi im słabo, to inna historia. Unikaj tych, którzy nie pozwalają Ci być sobą. Masz rację, że kto tego nie przeżył, nie zrozumie. Ale pamiętaj, że wszystkie kobiety przeżywają lęk, także te które nie straciły dziecka i teoretycznie nie mają podstaw. Tak po prostu jest. Nie obwiniaj się o to, że się boisz. Przecież Ty czekasz na Wojtusia z całych sił, skompletowana wyprawka nic tu nie ma do rzeczy. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńprzykro mi że Cię to spotkało. Ale lepiej mieć nadzieję niż siedzieć i nie mieć nic tylko kłębiące się złe myśli. Z jednej strony rozumiem Cię a z drugiej ciśnie mi się na usta że co ma być to będzie i zamartwianie niewiele da - a w zasadzie nic. Uszy do góry! 3mam za Was mocno kciuki! I pozwól że zalinkuję :)
OdpowiedzUsuńNawet nie myśli o ty, że w razie czego maluszek juz by sobie poradził. To nie tak. Postaraj się nie zadręczać.. Bezpieczna granica to jeszcze trzy tygodnie. A ja wierzę że wytrwasz przynajmniej pięć:) Tego życzę Tobie i malutkiemu z całego serca.
OdpowiedzUsuń