Przejdź do głównej zawartości

W imię miłości?

Bąbelek kończy dziś 2 miesiące... niby tak szybko zleciało a to dalej tak malutko. Oglądałam przed momentem fotki jak miał około 2 tygodnie. Był tak malusi, że mieścił mi się na przedramieniu. Mogłabym o nim pisać książkę, jest tak kochany. Ostatnio zaczął świadomie się uśmiechać - jest to chyba jedyny prawdziwy i pełen miłości uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Nie wymuszony, nie udawany... jest jedyny i niepowtarzalny, a najważniejsze jest to, że leczy wszystko. Czasem, kiedy jest mi smutno uśmiecham się do niego i patrzę na te błyszczące oczka, które odwzajemniają uśmiech, to cudowne.

Jestem zmęczona. Absolutnie nie macierzyństwem, bo poświęciłam się tej roli w pełni i niczego nie mogę sobie zarzucić... Karmię średnio co 3 godziny, (w nocy mam przerwę czasem 5 co mnie bardzo cieszy bo inaczej bym padła). Wstaję codziennie około 6 na równe nogi i zajmuję się Wojtkiem. W ciągu dwóch miesięcy udało mi się uciąć sobie 2 godzinną drzemkę przed południem. O 22:00 jestem nie do życia i ledwo stoję na nogach. Po dwóch miesiącach Wojtek potrzebuje zdecydowanie więcej uwagi, ponieważ nie przesypia już 3/4 dnia. Uwielbia sobie marudzić od 7:00 do 13-14:00 i nie zdrzemnąć się ani 5 minut.

Czy coś robię poza opieką nad Bąblem? Staram się jak mogę. Czatuję często aż zaśnie i umyję naczynia, albo wstawię/powieszę pranie. Obiad zwykle robię na raty, bo Wojtek krzyczy co drugi ziemniak :)
Ulgę czuję jak Mąż wraca z pracy, kiedy na spokojnie mogę skoczyć pod prysznic bądź zjeść obiad bez wstawania 10 razy i wkładania Bąblowi smoka, którego uwielbia wypluwać co minutkę, byleby być zauważonym. Bardzo chciałabym robić więcej i jeszcze więcej dać od siebie, lecz czasem jest to zwyczajnie niewykonalne. Z tego przemęczenia zapominam już co komu mówię... często opowiadam mamie o tym samym dwa razy, i zapominam co komu powiedziałam. Bardzo szybko się irytuję i denerwuję, ale wiem, że to kwestia braku snu. (ostatnio jak przespałam się z Bąblem byłam żywa do końca dnia).
Przedwczoraj przyjemność sprawiło mi umycie okien i poodkurzanie domu, bo w końcu mogłam się poruszać.

Wczoraj byliśmy na pięknym spacerze wzdłuż opolskiej Młynówki. Miałam ochotę zasiąść na ławeczce i po prostu siedzieć...

Czy jestem szczęśliwa? To trudne pytanie... Bo przecież jestem bardzo szczęśliwa. Moje serce podzielone jest teraz na dwa, oddaje uczucie dwóm najważniejszym mężczyznom w moim życiu. Jeden z nich nie potrafi mnie zranić i mam nadzieję, że nigdy tego nie zrobi...jeden z nich uszczęśliwia mnie co chwilę na nowo, drugi tylko wtedy, jak wychodzimy z "kryzysu", często  dla drugiego czuje się życiową barierą, którą z każdą swoją wizją na swój wolny czas musi pokonywać. Zawsze mu się to udaje, a potem dodatkowo się to na mnie odbija. Mam wieczne pretensje... jestem po prostu kobietą, która szanuje siebie i wymaga tego od innych. Umowa jest dla mnie rzeczą świętą i ten kto mnie zna, bardzo dobrze o tym wie. Najłatwiej jest przecież złamać umowę i uderzyć w któryś czuły punkt.. odwrócić sytuację, zrobić ze mnie potwora (którym się poniekąd czuję, ze względu na moje ciało). Czasami wydaje mi się wręcz, że kwestia wizualna odgrywa tutaj wielką rolę. Niestety. Nie akceptuję siebie w chwili obecnej. Najłatwiej jest powiedzieć "zrób coś z tym", ale to porównywalne z np. "rozpaleniem ogniska w deszcz".

Kiedyś po trupach szła bym do celu, do ładu, do porozumienia. Teraz zwyczajnie nie mam na to siły. Nie chcę by odbijało się to na Wojtaszku. Kiedyś tak było, bo wiedziałam, że jak nic nie zrobię, to mój związek legnie w gruzach. Teraz nie walczę i tak się powoli dzieje. Ostatnio wbrew swoim postanowieniom podałam pierwsza rękę... po co? Żeby poczuć się szczęśliwsza... bo jak jest dobrze, to czuję, że mam wszystko. Teraz za to widzę, że to i tak nie ma znaczenia, bo człowiek, żeby ratować swoje ego, zgasi wszystkie moje zalety i wytknie wady, byle bym to ja czuła się źle z faktem, że mam zasady.

Jak czuje się szanująca się kobieta, która średnio dwa razy w tygodniu wysłuchuje na swój temat tego, co drugiemu tylko ślina na język przyniesie, a wszystko to przeplatane przekleństwami? Widać tutaj od razu sprzeczność... bo kobieta, która się szanuje nie dopuściłaby do tego.

Jestem ewidentną klęską i powoli się załamuję.


Od dziś nie uronię ani jednej łzy. Wojtek zaczyna wyczuwać mój smuteczek, dzięki niemu jestem silna, dzięki niemu w ogóle jeszcze..jestem.




ps. przepraszam osoby, które podczytuję za brak komentarzy. Czytam każdą waszą notkę w miarę możliwości a czasem na napisanie 5 słów brak czasu... 

Mononoke - wyczuwam coś wspólnego między nami ;) nie wiem jeszcze co...;)

Komentarze

  1. Aguś tulę...dasz radę!Z Wojtusiową siłą zrobisz wszystko!
    A co do robienia obiadu...Stawiam Natalkę w leżaczku w kuchni i bardzo lubi patrzeć jak coś spada do wiadra...łupinki od ziemniaków doskonale się do tej roli nadają ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz wspaniałego syna i jego się trzymaj

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieje, że już wkrótce wszystko wróci do normy i będziesz w pełni szczęśliwa zarówno jedną jak i drugą połówką serca ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mąż w końcu się ogarnie i przyjmie to, że nie jest już jedynym mężczyzną w Twoim życiu :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, jak Ci pomóc. Tle obserwuję rozpadających się małżeństw, czy nieszczęśliwych kobiet, które mimo wszystko starają się zaciskać zęby i wytrzymać, że aż boję się, iż możesz byc jedną z nich. Rozmawiałaś z mężem, tak na spokojnie? Mówiłaś mu, że boli Cię to, gdy mówi do Ciebie tak, a nie inaczej? Co on na to?

    Wspólnym może być bagaż doświadczeń. Swoje przeżyłaś, ja w sumie też. Może to wyczuwamy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie. Coś w nas siedzi złego albo dobrego :D

      Z Mężem rozmawiać?? Ciężko. To osoba, która nie przywykła do rozmowy... a rozmowa jaka jest na tym etapie to tylko i wyłącznie wynik tego nad czym razem pracowaliśmy i do czego doszliśmy. Kiedyś nie rozmawialiśmy o problemach wcale. O nich się po prostu zapominało, "przebijało" czymś pozytywnym, zastygało...

      Może to teraz wszystko wraca? Nie wiem.

      Niby staram się porozmawiać OD RAZU jak coś mnie boli...ale zwykle obraca się przeciwko mnie bo jest traktowane jako atak na niego - dowodzi to chyba jego poczucia winy, a w obronie mój problem okazuje się niczym w porównaniu z tym, jakie jego nieszczęście i niesprawiedliwość spotyka z mojej strony.

      Usuń
    2. Wiesz skądś to znam, męska duma, czasami tak działa niestety. Z moim wypracowałam to tak:
      "Najpierw ja mówię, potem Ty możesz się odezwać na koniec, co o tym sądzisz i wtedy ja Cię wysłucham"
      "Dobrze, rozumiem, że też możesz czuć się tak i tak, ale teraz nie zajmujemy się Tobą. Możemy do tego wrócić. Teraz mówię Ci jak ja się czułam w tamtej sytuacji i nie odbijaj piłeczki, proszę Cię abyś to przyjął"
      I o dziwo działa, choć nadal zdarza mu się wyciągnąć brudy sprzed x lat, aby mi coś udowodnić. Tacy są faceci, ale trzeba walcyzć o swoje!

      Usuń
  6. Ech te chłopy... mam nadzieję, że wszystko wróci do normy :) Życzę Wam dużo miłości i szczęścia :) Wojtusio śliczny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wojtuś śliczny, a małżeńskie kłótnie gdzie się one nie zdarzają. Byleby nie za dużo i nie za często. Też mam poczucie, że za mało robię, że mogłabym więcej bardziej, ale się nie da.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam :)
Włączyłam moderację komentarzy - by nie umknął mi żaden z nich. Obiecuję publikować wszystkie!
Komentarze są dla mnie bardzo cenne.
Chcesz żebym poczytała co u Ciebie? - daj znać:)

Chcesz zostawić nieprzemyślany, głupi pełny zawiści komentarz? - zastanów się...

Popularne posty z tego bloga

Retrospekcja świąteczna czyli druga gwiazdka Wojtka ;)

2012... Dziś opowiem wam powiastkę Jak mój Wojciech spędził gwiazdkę. Mimo że był jeszcze mały, Spędził z nami wieczór cały. Pierwsze święta w większym gronie, W swej anielskości najlepszej odsłonie. Były Kolędy, była choinka Na sam jej widok wesoła minka. Było na stole potraw ze dwieście, Opłatki, pierogi i ryby w cieście. Wojtek niestety na mlecznej diecie, Nie pije maluch barszczyku przecie, Za to w te święta które tuż tuż Skubnie co nieco ze stołu już. Drugie to święta będą wspaniałe, Z synkiem który rozjaśnia me dni, Bo każdy dzień z nim spędzam wytrwale I cieszę się z każdych danych mi chwil. A po wieczerzy, choinka zabłyśnie, Rozjaśni tego wieczoru moc, Gwiazdeczka z prezentem przez komin się wciśnie I schowa podarki głęboko pod koc. My te prezenty spod koca wyjmiemy Zajmując w międzyczas Wojtkowe myśli, Wszystkie prezenty pod drzewko kładziemy, By mógł pomyśleć, że czar się ziścił. Nie mogę doczekać się tej radości, Tych wspólnych chwil tak pełnych

Podyskutujmy...o rumorze w kościele :)

Ostatnio skacząc po różnych stronkach na facebooku w oczy wpadł mi pewien "post", "prośba", czy nawet nazwę to "żal". Posta napisała dość młoda osoba, szacuję ją osobiście na około 19-20 lat. Pozwolę sobie zacytować treść posta: "DRODZY RODZICE! Kiedy wchodzę do Kościoła, zauważam, że przychodzą rodzice z małymi dziećmi. W trakcie odprawiania mszy słyszę ich płacz, krzyk, a nawet piskliwe wrzaski na cały budynek. Wg mnie takie dzieci nie rozumieją, co się w Kościele dzieje. Również nie potrafią zachować się jak inni. Rodzice się modlą, a dziecko nagle płacze. Nawet przez to nie można zwrócić uwagi ani na Ewangelię, ani na kazania. Często matki wychodzą z pociechami, aby innym nie przeszkadzały, i więcej z nimi nie wracają. Około roczne dzieci zaczynają interesować się światem – to naturalne z ich strony. Ale, gdy są brane do Kościoła – są dręczone przez rodziców. Jest to niemal brak wyobraźni! Jak można wprowadzać takie dziecko, jak jeszcze

o małym aniołku

3-go kwietnia do nieba poleciał mały aniołek. Malutka Madzia. Córeczka Chrzestnej Wojtusia. Urodziła się o wiele za wcześnie, mimo to walczyła dzielnie cały tydzień i zdążyła ucieszyć niejedno serce. Wierzę, że znalazła już Kubusia w TAMTEJ krainie i bawią się razem... Takie rzeczy nie powinny spotykać rodziców :(