Długo zastanawiałam się nad tematem wątku. Właściwie sama nie wiem, czy taki właśnie powinien mieć tytuł. Zaczęłam strasznie skarżyć się na własne dziecko, co było kiedyś dla mnie nie do pomyślenia! Nie wiem, które z nas przechodzi ten kryzys, ale nie jest dobrze.
Każde marudzenie, płacz, stękanie zwykle miało swoją z góry ustaloną przyczynę. Tymczasem już drugi tydzień zastanawiam się, gdzie podziało się moje dziecko. Mój malutki, grzeczny roześmiany Wojteczek.
Zaczynamy jazdę na całego o godzinie 7:00 rano. Kiedyś...było to słodkie przebudzenie, przytulenie, powędrowanie do łóżka mamy i jeszcze godzina lub półtorej senków. Kiedy to było? Maximum miesiąc temu. Dziś - budzimy się z nawet dobrym humorkiem, jednak bardzo łatwym do popsucia. Nie przeze mnie. Przez COŚ.
Kiedyś - po senkach do godziny 8:00 było dużo zabawy, jedzenie o 10:00 i kolejne godzinne senki. Dziś - nie ma senków po godzinie 7:00 jest chwilka zabawy i dużo marudzenia do godziny 10:00 kiedy to je mleko i około godziny 11:00 za moimi prośbami i namowami senków PÓŁ GODZINY.
Po tak krótkiej drzemce Wojtek nie ma energii do zabawy i jest znów marudny. Ciężko go czymś rozbawić, zająć - cały czas jestem przy nim. Nie ma mowy, żeby zajął się sam sobą i poczekał w łóżeczku z 10 minut kiedy to ja wstawię pranie, przygotuję obiad czy zajmę się sobą. Nie! Można leżeć w łóżeczku, ale ja powinnam być obok. Pomagać, kiedy to Wojtek obraca się z pleców na brzuszek i ratować go kiedy to już nie chce mu się na brzuszku leżeć a w łóżeczku nie ma dość miejsca, by się obrócić samodzielnie.
Około 13:00 nastaje wyczekiwana pora obiadku, który i wcześniej i dziś w większej części ląduje na ubranku, mamie i przedmiotach co nas otaczają. Jeśli nawet uda mi się uchronić wszystko przed wcieraniem marchewki - końcowe włożenie łapki do buzi przekreśla moje starania.
Na przykładzie dzisiejszego dnia. Kolejne senki po wielkim marudzeniu, huśtaniu, turlaniu i podawaniu co raz to nowej zabawki nastały o 15:25. Potrwają kilka chwil.. potem już z górki - byle do 19-tej.
Nie wiem, czy jestem już taka nudna, taka mało kreatywna, czy co. Aż śmiać mi się chce, jak palce zbierały mi się do napisania "a może to zęby"? Zęby receptą na wszystko.
Czemu kryzys? Pojęcie szersze - czuje, że nie spełniam się jako żona i "Pani domu". Nie pamiętam kiedy udało mi się zjeść obiad. Czasem uda mi się go ugotować, no ale nie jestem w stanie go podgrzać kiedy mąż wraca z pracy. Rzadko kiedy udaje mi się ogarnąć dom, co kiedyś przychodziło mi z mniejszą trudnością. Jestem wyczerpana, mam mało tematów do rozmowy z mężem. Jest mi źle. Nie wiem czemu... ale czuje się wykończona.
Ponarzekałam.
a teraz się uśmiechnę...
ps. senki popołudniowe trwały 20 minut.
Każde marudzenie, płacz, stękanie zwykle miało swoją z góry ustaloną przyczynę. Tymczasem już drugi tydzień zastanawiam się, gdzie podziało się moje dziecko. Mój malutki, grzeczny roześmiany Wojteczek.
Zaczynamy jazdę na całego o godzinie 7:00 rano. Kiedyś...było to słodkie przebudzenie, przytulenie, powędrowanie do łóżka mamy i jeszcze godzina lub półtorej senków. Kiedy to było? Maximum miesiąc temu. Dziś - budzimy się z nawet dobrym humorkiem, jednak bardzo łatwym do popsucia. Nie przeze mnie. Przez COŚ.
Kiedyś - po senkach do godziny 8:00 było dużo zabawy, jedzenie o 10:00 i kolejne godzinne senki. Dziś - nie ma senków po godzinie 7:00 jest chwilka zabawy i dużo marudzenia do godziny 10:00 kiedy to je mleko i około godziny 11:00 za moimi prośbami i namowami senków PÓŁ GODZINY.
Po tak krótkiej drzemce Wojtek nie ma energii do zabawy i jest znów marudny. Ciężko go czymś rozbawić, zająć - cały czas jestem przy nim. Nie ma mowy, żeby zajął się sam sobą i poczekał w łóżeczku z 10 minut kiedy to ja wstawię pranie, przygotuję obiad czy zajmę się sobą. Nie! Można leżeć w łóżeczku, ale ja powinnam być obok. Pomagać, kiedy to Wojtek obraca się z pleców na brzuszek i ratować go kiedy to już nie chce mu się na brzuszku leżeć a w łóżeczku nie ma dość miejsca, by się obrócić samodzielnie.
Około 13:00 nastaje wyczekiwana pora obiadku, który i wcześniej i dziś w większej części ląduje na ubranku, mamie i przedmiotach co nas otaczają. Jeśli nawet uda mi się uchronić wszystko przed wcieraniem marchewki - końcowe włożenie łapki do buzi przekreśla moje starania.
Na przykładzie dzisiejszego dnia. Kolejne senki po wielkim marudzeniu, huśtaniu, turlaniu i podawaniu co raz to nowej zabawki nastały o 15:25. Potrwają kilka chwil.. potem już z górki - byle do 19-tej.
Nie wiem, czy jestem już taka nudna, taka mało kreatywna, czy co. Aż śmiać mi się chce, jak palce zbierały mi się do napisania "a może to zęby"? Zęby receptą na wszystko.
Czemu kryzys? Pojęcie szersze - czuje, że nie spełniam się jako żona i "Pani domu". Nie pamiętam kiedy udało mi się zjeść obiad. Czasem uda mi się go ugotować, no ale nie jestem w stanie go podgrzać kiedy mąż wraca z pracy. Rzadko kiedy udaje mi się ogarnąć dom, co kiedyś przychodziło mi z mniejszą trudnością. Jestem wyczerpana, mam mało tematów do rozmowy z mężem. Jest mi źle. Nie wiem czemu... ale czuje się wykończona.
Ponarzekałam.
a teraz się uśmiechnę...
ps. senki popołudniowe trwały 20 minut.
Może to tylko takie chwilowe, taki gorszy okres moze ma Wojtuś. Głowa do góry :)
OdpowiedzUsuńkurcze, też mam taki kryzys dzisiaj, jak mąż wrócił z pracy to kazałam mu przejąć obowiązki nad synem bo inaczej bym oszalała.
OdpowiedzUsuńOby szybko minęło. U nas też idą dwa ząbki i mam nadzieję,że to jest powodem. Trzymaj się :)
Oj to chyba zawsze tak jest, że każdą zmianę w zachowaniu, czy nocne pobudki których nie było, czy cokolwiek takiego zwala się na zęby ;) Oby szybko "wróciło Twoje dawne dziecko" :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że wszystkie mamy przechodzą podobne sytuacje. Przesyłam Ci moje dobre myśli i czystą, matczyną energię, choć i mi czasem jej brakuje. I wiesz, co? U mnie sprawdziło się nie wyliczanie czegokolwiek, ani ile spał, ani ile jadł, ani ile razy musiałam w nocy wstawać, czasem tylko po to by podać smoka. I jakoś, jakoś nam dzień za dniem płynie. Raz lepiej, raz gorzej, ale każdy jedyny w swoim rodzaju, każdy przynoszący nową nadzieję, nową radość :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
maluchy tak mają,przejdzie mu tak szybko jak przyszło, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mu szybko przejdzie :)
OdpowiedzUsuńMy to mamy maluchy w podobnym wieku:) Jak jest marudny,to rzeczywiście ząbki albo zmęczony po prostu i chce spać...Nie wiem czy to Cie pocieszy, ale przy 1szym dziecku też byłam bardziej zmaęczona niz teraz przy 2gim. Bardziej się starałam, nie znaczy,że teraz tego nie robię:), a czasem warto było odpuścić i zdelegować obowiązki na męża..
OdpowiedzUsuń