Jutro już 6 grudnia - Mikołaj, czerwone wdzianko, siwa broda i worek prezentów. Coraz bardziej klimat świąteczny wchodzi na głowę, a ja zastanawiam się czy już na to pora. Nie chcę odsuwać zapachów, widoków i świątecznej aury w nieskończoność, bo obudzę się po świętach z ręką w....nocniku.
Nie wiem właściwie, czy już jestem gotowa żeby poczuć "magię" świąt. Dwa lata temu chyba najbardziej czułam nadchodzące święta. Oczekując Kubusia, lepiąc pierogi, obwieszając dom światełkami i zapalając cynamonowe świeczki. Można powiedzieć, że były to najlepsze święta dotychczas. Mimo, że nie ma go z nami wspomnienia tego okresu są bardzo dobre, bardzo wyraźne i szczęśliwe. Byłam wówczas inną osobą... wydaje mi się nawet, że TĄ osobą, w której "to coś" widział mój mąż i w której bratnią duszę widzieli znajomi i przyjaciele. Cicha, ambitna, wesoła, troszkę zwariowana.
Święta rok temu nie były już takie kolorowe, mimo że tym razem byłam w 20 tygodniu ciąży z Wojtusiem. Starałam się za wszelką cenę zabić świąteczne smaki, zapachy, klimat. Nie chciałam czuć się tak szczęśliwa jak rok wcześniej. Bałam się tego szczęścia, tej beztroski. Byłam już inną osobą.-krzyczącą, kiedy jest źle, wybuchową, płaczliwą, bez planów na przyszłość, bez perspektyw. Sama ze swoim strachem o szczęśliwy finał ciąży. Słuchająca w kółko "będzie dobrze", "jeszcze czas", "myśl pozytywnie" zupełnie zgubiłam radość z oczekiwania, która zamieniła się w nieprzespane noce, koszmarne sny, wiecznie powstrzymywaną chęć zakupienia czegoś dla Wojtusia. Świąteczne życzenia wydawały mi się tym razem bardzo "płaskie" "oklepane" i wręcz takie same jak w zeszłym roku. Co krok zapewnienia niektórych członków rodziny jak bardzo się modlą o szczęśliwy finał. Dla mnie znaczyło to tylko, że albo w zeszłym roku dostatecznie się nie modlili, albo w tym roku miałby o ten finał zadbać ktoś zupełnie inny.
Zażyły katolik powiedziałby pewnie, że miałby to być dla nas "znak".
Drugi powiedziałby, że powinnam zastanowić się nad swoim podejściem do tych wyższych sfer.
Trzeci powie, że BÓG jest sprawiedliwy. Super.
Zastanowiłam się.
Nie powiem, że nie wierzę, ale nie mogę powiedzieć też, że wierzę. Ateistką nie jestem-może bardziej agnostykiem - jeśli istnieje tego jakaś żeńska forma, bo nie znalazłam. Absolutnie nie chodzę do kościoła. Odrzuca mnie angaż księży w politykę i w sprawy europejskie. Nie tak to wszystko miało wyglądać... a może miało? Szkoda tej świątecznej notki, bo to chyba temat na dłuższą dyskusję.
Pozostał nam ten rok....
W tym roku kupimy malutką choineczkę. Ozdobimy ją wszystkim co się da, żeby Wojtuś widział jak może być kolorowo i pachnąco w domu. Jeszcze jest za malutki, żeby skojarzył choinkę ze świętami, zapachy z tradycją... ale w tym roku chcę znów mieć w domu zapach cynamonu i kolorowe światełka.
To moje 3 święta z nadzieją na lepsze jutro. Małą iskierka nadziei właśnie uczy się pełzać i podnosić na rączkach. Mała Wojtusiowa iskierka daje o sobie znać na tyle, że często nie pozwala mi myśleć o smutkach. I jestem świadoma... że nigdy nie mogłam mieć ich oboje. Wiem, że gdyby Kubuś był z nami to nie byłoby dziś Wojtusia. Mimo wszystko nigdy się z tym nie pogodzę...
To będą pierwsze święta WOjtusia i mam nadzieję, że będą wyjątkowe i szczęśliwe :)
OdpowiedzUsuńOdkąd tylko poczułam instynkt macierzyński a to była kilka lat temu zaczęłam obserwować swój organizm pod tym kątem. Mam wszystko wyliczone, zmierzone itp, a nic nie wychodzi. To nie tak, że się nie obserwuję, bo jak już pisałam, pod tym kątem poznałam się już na wylot.
UsuńBędzie dobrze zobaczysz :) Wojtuś napewno będzie zachwycony z kolorowej choinki :)
OdpowiedzUsuńHmmm.. mam nadzieje, że jednak święta przyniosą radość a nie smutek ;-)
OdpowiedzUsuńja mam podobne odczucia...zeszłe święta były wspaniałe, bo okazało się, że noszę w sobie maluszka, miesiąc później w swoje 26 urodziny straciłam moje szczęście...
OdpowiedzUsuńteraz znowu jestem w ciąży i znowu mam przeżywać okres świąt i znowu z dzieckiem pod sercem....Szczerze powiedziawszy te święta najchętniej przeleżałabym w domu, zasnęła i obudziła się 2 dni po nich kiedy to mam kolejną wizytę u ginekologa...Nie chcę przeżywać tego samego co ostatnio...
Jeśli chodzi o wiarę to do kościoła chodzę (chyba dla męża), ale nie odzywam się do Pana Boga, mam żal, boję się że znowu mi dał nadzieję i za chwilę ją odbierze...
mnie też wszyscy powtarzają że wszystko będzie dobrze, trzeba myśleć pozytywnie...a ja mam to w dupie...!szczerze powiedziawszy w nic nie wierzę, boję się nadal jak cholera i mam do tego głupie prawo..!