Przejdź do głównej zawartości

W dół...w dół...

Jest 23 luty 2013 roku. Jak do tego doszło?


W myślach cofam się o 3 lata wstecz, kiedy to byłam na wyżynach. Awans w pracy na stanowisko managera, wysokie zarobki, brak zmartwień. Dwa kierunki studiów. Żyłam. Po prostu żyłam. Czasami nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak udawało mi się funkcjonować zaliczając codzienne studiowanie, posiedzenia w pracy po 7-13 godzin no i studia zaoczne. Mieszkałam wtedy jeszcze z narzeczonym od kilku miesięcy, pierwsze wspólne mieszkanie, a jak dobrze było. Docieraliśmy się. Często kłóciliśmy o pierdoły. Właściwie to widywaliśmy się późnym wieczorem kiedy to wracałam z pracy, a rano rozchodziliśmy się - ja na uczelnię - M do pracy. Usłyszałam nie raz - "to nie rodzina". "Tak się nie da żyć". "Żyjecie jak w hotelu". Dobrze nam było! Mijały tygodnie, praca stawała się coraz bardziej męcząca - szczególnie psychicznie. Z pracy wychodziłam smutna, zdołowana, przestraszona kolejnym dniem. Jednak cały czas trwałam, byłam z siebie dumna, że tak dobrze sobie radzę. Narzeczony też był dumny, dumny z tego, że zawsze byłam ten krok przed samą sobą. Ambitna, szalona, zdecydowana. Mijały kolejne tygodnie kiedy to "zaskoczył" nas mój pozytywny test ciążowy... 

Życie przewróciło się do góry nogami.

Szczęście, przygotowania, euforia z samego faktu, że zostanę mamą. Przyznam się, że nie raz rozmawiałam o tym z narzeczonym, ale często odpowiadał "kiedyś będzie bobas"... Tygodnie mijały, ciuszków przybywało, brzuch rósł. Pojawiły się kłótnie, częste wyprowadzki do rodziców. Rozstania i powroty. Jak było źle, to było tragicznie, a jak dobrze to pięknie. Ten stan u nas, powiązany z moim stanem nie robił na mnie większego wrażenia. Mijały kolejne tygodnie, nadeszła zima. Pamiętam jak siedzę z mamą w kuchni lepiąc wigilijne uszka do barszczu. Prezenty pod choinką powiększające naszą wyprawkę. Nie wiem co działo się w styczniu. Po prostu nie pamiętam. Żadnego dnia. Nagle przyszedł luty. 

Wstałam rano.... (dalsza historia tutaj). 

Życie przewróciło się do góry nogami. Kolejny raz...

Mijały minuty, dni, tygodnie. Nie wiem gdzie byłam przez ten czas myślami. Mam wrażenie, że siedziałam na łóżku a czas płynął. Nie wstawałam, nie wychodziłam, nie było po co. Znajomi, którzy byli wokół nas zupełnie się zmienili, może to i ja się zmieniłam. To na pewno. Nie zainteresowali się jak mi pomóc. Wystarczyło poczytać kilka drobnych zdań o czym rozmawiać z rodzicami po stracie. Czego nie mówić, co robić, jak zrobić. Wiedziałam tylko tyle, że chcę wyjść za mąż za mojego narzeczonego. Tutaj zaczęły się schody. Miałam wrażenie, że rodzina nie traktuje poważnie tej decyzji. Że jest ona pod wpływem emocji, może kaprysu, może chęci do kolejnego przewrotu mojego życia do góry nogami...

Nastał październik 2012. Ślub, wesele, pozytywny test ciążowy.
Nie, tym razem nic nie ruszyło. Nic nie wybuchło.....nastał strach. Koszmarny strach i 8 miesięcy przepełnionych brakiem snu, spokoju, wytchnienia. Ostatni miesiąc chyba najbardziej targał moimi myślami i moją psychiką. Chyba ślady tego odczuwam do dziś. 

Życie trzeci raz przewróciło się do góry nogami kiedy pojawił się Wojtek.

Mam wrażenie, że zwariowałam. Z miłości, z radości, ale też z tęsknoty za nieznanym. Przecież nie tak wszystko miało być. Po domu miał biegać Kuba. Przez jakiś czas nie wierzyłam w to, że zostałam matką. Próbowałam sobie wytłumaczyć, że przecież rodząc Kubusia już nią zostałam. Nie umiałam się z tą myślą utożsamić, gdyż dla innych go "nie było". Był to temat zamknięty, z jednej strony nie dopuszczany przeze mnie do głosu, z drugiej ze złej strony poruszany. 

Znów mijają godziny, dni, tygodnie. Czasami nie poznaję samej siebie. Wydaje mi się, że powinnam być inna. Zupełnie nie spełniam swoich oczekiwań. Bardzo szybko się irytuje. Denerwuje mnie wszystko dookoła, a kiedy się denerwuję potrafię się z nerwów rozpłakać. Potrafię rozpłakać się w środku nocy ze zmęczenia. 

Szukam powodu i zarazem lekarstwa na swój stan. Mimo, że tak kocham mojego synka i surowo zaprzeczałam iż mógłby on być kimś zamiast Kubusia, muszę z żalem przyznać, że czasem myślę, że właśnie tak jest. No bo jakby był Kubuś Wojtka by nie było. Wojtek jest, bo nie ma z nami Kubusia... 

Ciężkie to jest dla mnie. Tak ciężkie, że dusząc to w sobie wyżywam się na wszystkim wokół. Chciałabym, żeby mój stan ominął Wojtka. Tak bardzo go kocham i każde moje zdenerwowanie przy nim odnotowuję jako porażkę. Chciałam być najlepszą mamą pod słońcem, tymczasem wydaje mi się, że co krok coś mi nie wychodzi. Czuję, że w oczach męża jestem tą wiecznie niewyspaną, zmęczoną, żoną. Jednak żoną. Nie widzę się w jego oczach tak, jak widziałam się jeszcze 3 lata temu. Jak widziałam się 2 lata temu. Coś zgasło i nie wiem czy umiem to nadgonić. Mało mamy czasu dla siebie. Rzadko go ze sobą spędzamy. Często umiemy zawieść jedno drugiego. Ja zawodzę tym, że wybucham takim gniewem, że jestem w stanie powiedzieć wszystko, byleby uzyskać wewnętrzny spokój. On... on niszczy mnie swoim brakiem zrozumienia i wrażliwości na mój stan psychiczny. Coś gdzieś zgubiłam, ale nie wiem co i gdzie. Na zewnątrz uśmiechnięta i szczęśliwa staram się połączyć wszystkie puzzle w całość. Wewnątrz co dzień rozdarta nie umiejąca sobie poradzić z własnymi bólami. Nie wiem którędy iść. 

Nie wiem czy opisałam wszystko co chciałam z siebie wyrzucić. 

Tyle na tą chwilę.

Komentarze

  1. "Jakby był Kubuś to Wojtka by nie było" - Kochana a nie myślałaś czasem, że w Wojtku jest cząstka Kubusia ?
    Pamiętam 15 października 2011 r.
    Wysyłaliśmy baloniki dla naszych Aniołków. Wpisałam w księdze pamiątkowej zdanie "Dzieci od nas nie odchodzą, tylko zmieniają datę przyjścia".
    Na baloniku napisałam do Mikusia, że czekamy na niego. 9 miesięcy później pojawiła się Lila. Wierzę, że coś w tym jest. To był nasz cud....

    A co do irytacji i tym podobne - wydaje mi się, że choćbyś nie wiem jak kochała, jak się starała - no jesteśmy tylko ludźmi. Jedno jest pewne - krzywdy naszym dzieciom zrobić nie damy ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też tak nieraz myślę podobnie:(Nie ma Adasia a jest Natalka czy by byłą?Trudno mi odpowiedzieć,myślę nieraz że nie a często miałabym dwujkę ślicznąparkę:(Myśli poplątane strasznie.Kubolek jest szczęśliwy bo ma brata Wojtusia a w nim jest cząstka Kubusia.Kiedyś ksiądz mi powiedział w Natalce jest Adaś i tak sobie zostawiłam tą myśl i niech tak pozostanie.Ja wierzę że w karzdym dzieciątku które jest z nami jest nasz mały Aniołek.Jestem z Tobą Aniołkowa mamo:(

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze, że to z siebie wyrzuciłaś, czasem to pomaga, oczyszcza... dla Wojtusia znajdziesz w sobie potrzebną siłę, na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana, myśli to myśli, są nasze i muszą w nas być
    czy Wojtka by nie było? tego nie wiesz na pewno :)

    ja mam 3 dzieciaków i czasami mam myśli, "co by było gdyby jego nie było".. to jest takie gdybanie..

    ja nie przeżyłam tego co Ty, nie przeżyłam straty dziecka i być możę nie potrafię zrozumieć.. może piszę niemądrze.. ale piszę po to żebyś wiedziała, że nawet taka mama jak ja, z trójką zdrowych maluchów ma w głowie różne myśli i różne scenariusze..

    a co by było gdyby.... tego nigdy nie wiemy

    ja myślę, że te Wasze maluchy, które teraz są daleko.. były tu po coś.. COŚ ważnego zrobiły..

    mam nadzieję, że nie napisałam Ci tu głupot

    ściskam!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dwa dni temu powiedziałam do m: Natalka kiedyś zrozumie, że pewnie nie byłoby jej gdyby jej brat nie umarł.
    Odpowiedział: Będzie nam wdzięczna za życie które jej daliśmy...

    OdpowiedzUsuń
  6. Zastanawiałam się ostatnio nad tym co teraz właśnie napisałaś. Czy będę potrafiła kochać drugie dziecko i nie doszukiwać się w nim tego pierwszego. Czy przytulając je będę myślała o tamtym? Nie wiem jak to będzie i czy kiedyś taka chwila nadejdzie. Staram się jednak myśleć o tym w ten sposób, że moje dziecko kiedyś do mnie wróci. Może to jest wygodne. Prawda jest jednak taka, że czasu nie cofnę i nie zmienię tego co się stało. Będę zawsze pamiętać i myśleć, ale muszę żyć dalej. Więc sobie wmawiam, że moje dziecko miało jeszcze coś do załatwienia i musiało zostać. Więc czekam cierpliwie jak wróci... Może mi jest łatwiej tak myśleć bo nie wiem kim ono było. Czasem i to uważam, że dar losu. Bo gdybym wiedziała jaka jest płeć dziecka pewnie jeszcze bardziej bym rozpaczała.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, ze masz bloga i możesz się wygadać :) Nie wiem co poradzić, nie byłam w takiej sytuacji, ale wiedz, że jestem i czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiem, że nie potrzebujesz złotych rad ani niczego takiego, czasem potrzeba się tylko wygadać żeby było lepiej, życie to ciągła walka, od czasu gdy zaczynamy samodzielnie żyć musimy walczyć o każdy gram szczęścia, o nas samych. Ale dopóki pniemy się w górę chociażby o milimetry to jesteśmy wygrani, nawet wtedy gdy wydaje nam się że jesteśmy kompletnie w błocie i że już nic nie ma. Trzeba tylko wierzyć że jesteśmy dokładnie w tym miejscu w którym mamy być. Że wszystko dzieje się po coś. Nie wiem czy już Ci pisałam o takiej fajnej stronie: "Langusta na palmie" tam gdzieś na stronie jest takie coś jak Pomarańczarnia, to są takie konferencje dla par, raczej dla narzeczonych ale w bardzo fajny sposób mówią o miłości i to nie w taki sposób jak księża na kazaniu, warto posłuchać we dwoje. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. żadna inna kobieta nie byłaby lepszą matką dla Wojtka niż TY.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mam doświadczenia w sferze dzieci oraz ich straty i dlatego na ten temat się nie wypowiem. Ale jedno jest pewne - masz dla kogo żyć i dla kogo być szczęśliwą. Mimo strasznej tragedii masz za co dziękować losowi. I na tym powinnaś się skupić. Żyjemy tu i teraz. Tylko to się liczy. Decyzje jakie podejmujemy dzisiaj tworzą nasz dzień 24 lutego za rok. Pamiętaj o tym i żyj świadomie. Wojtuś zasługuje na szczęśliwą mamę i dzieciństwo nie skażone smutkiem. Jakimkolwiek. Ty zasługujesz na szczęście bez względu na to co się stało. Życzę Ci wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochana! Musisz dać sobie prawo(!) do przeżycia w pełni, dogłębnie bólu po Kubusiu - tylko po takiej żałobie, pożegnaniu można wyjść na prostą, żyć dalej. To Cię uleczy, a jednocześnie uwolni Wojtusia od ciężaru nieodprawionej żałoby. Kubuś jest po tamtej stronie i to Twoje pierwsze dziecko, a Wojtuś jest tu z Tobą. Każdy ma swoje miejsce w systemie rodzinnym - i Ci obecni i Ci nieobecni. Musicie uwzględnić tę prawdę i nie tworzyć pustego miejsca - w przeciwnym razie, w przyszłości - Wojtuś nie będzie potrafił żyć w pełni. Wierzę, że będzie dobrze! A myślałaś o terapii?

    OdpowiedzUsuń
  12. "Wszystko nas czegoś uczy"- staram się powtarzać sobie to w trudnych chwilach.
    Ktoś, kto jest mi bardzo bliski- również stracił swoje dziecko.. i nie może już mieć kolejnych.. Jesteś szczęściarą, że masz Wojtusia.
    Nie chcę Cię urazić, nigdy nie byłam w takiej sytuacji, więc nie znam tego uczucia. Myślę, że najlepiej może zrozumieć Cię ktoś, kto przeżył to samo..
    Ale wiesz co jeszcze myślę? Że terapia mogłaby Ci pomóc- dla Twojego dobra, Twojego męża i Wojtusia.. Może byłoby łatwiej? Lepiej? Wiem, że to trudne, sama boję się odważyć na terapię, ale mam nadzieję, że jesteś odważniejsza niż ja i pomożesz sobie..

    OdpowiedzUsuń
  13. Jest mi... bardzo, przeogromnie przykro, żal i odczuwam ogromny smutek, pustkę... po tym co przeczytałam... dlaczego na świecie dzieją się takie nieszczęścia... bardzo mi przykro z powodu Twojego Kubusia, wiem że takie sprawy nosi się w sercu na zawsze... ale widać że jesteś bardzo dzielna, i ja będę trzymać za Ciebie zawsze moje kciuki... by udało Ci się być szczęśliwą pomimo tego wszystkiego co przeżyłaś... żyć naprawdę szczęśliwie, pełnym sercem. Ból po stracie pozostanie zawsze ale... masz teraz drugiego, cudownego synka... ciesz się nim... :) To Twój promyczek słońca. Dla własnego zewnętrznego spokoju... pomyśl proszę o terapii. Cóż Ci szkodzi... może pomoże? Usunie część ciężaru z duszy... Pozdrawiam Cię i ściskam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję wam za wszystkie słowa.

    Mam nadzieję, że w końcu sobie wszystko poukładam....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam :)
Włączyłam moderację komentarzy - by nie umknął mi żaden z nich. Obiecuję publikować wszystkie!
Komentarze są dla mnie bardzo cenne.
Chcesz żebym poczytała co u Ciebie? - daj znać:)

Chcesz zostawić nieprzemyślany, głupi pełny zawiści komentarz? - zastanów się...

Popularne posty z tego bloga

Retrospekcja świąteczna czyli druga gwiazdka Wojtka ;)

2012... Dziś opowiem wam powiastkę Jak mój Wojciech spędził gwiazdkę. Mimo że był jeszcze mały, Spędził z nami wieczór cały. Pierwsze święta w większym gronie, W swej anielskości najlepszej odsłonie. Były Kolędy, była choinka Na sam jej widok wesoła minka. Było na stole potraw ze dwieście, Opłatki, pierogi i ryby w cieście. Wojtek niestety na mlecznej diecie, Nie pije maluch barszczyku przecie, Za to w te święta które tuż tuż Skubnie co nieco ze stołu już. Drugie to święta będą wspaniałe, Z synkiem który rozjaśnia me dni, Bo każdy dzień z nim spędzam wytrwale I cieszę się z każdych danych mi chwil. A po wieczerzy, choinka zabłyśnie, Rozjaśni tego wieczoru moc, Gwiazdeczka z prezentem przez komin się wciśnie I schowa podarki głęboko pod koc. My te prezenty spod koca wyjmiemy Zajmując w międzyczas Wojtkowe myśli, Wszystkie prezenty pod drzewko kładziemy, By mógł pomyśleć, że czar się ziścił. Nie mogę doczekać się tej radości, Tych wspólnych chwil tak pełnych

Podyskutujmy...o rumorze w kościele :)

Ostatnio skacząc po różnych stronkach na facebooku w oczy wpadł mi pewien "post", "prośba", czy nawet nazwę to "żal". Posta napisała dość młoda osoba, szacuję ją osobiście na około 19-20 lat. Pozwolę sobie zacytować treść posta: "DRODZY RODZICE! Kiedy wchodzę do Kościoła, zauważam, że przychodzą rodzice z małymi dziećmi. W trakcie odprawiania mszy słyszę ich płacz, krzyk, a nawet piskliwe wrzaski na cały budynek. Wg mnie takie dzieci nie rozumieją, co się w Kościele dzieje. Również nie potrafią zachować się jak inni. Rodzice się modlą, a dziecko nagle płacze. Nawet przez to nie można zwrócić uwagi ani na Ewangelię, ani na kazania. Często matki wychodzą z pociechami, aby innym nie przeszkadzały, i więcej z nimi nie wracają. Około roczne dzieci zaczynają interesować się światem – to naturalne z ich strony. Ale, gdy są brane do Kościoła – są dręczone przez rodziców. Jest to niemal brak wyobraźni! Jak można wprowadzać takie dziecko, jak jeszcze

o małym aniołku

3-go kwietnia do nieba poleciał mały aniołek. Malutka Madzia. Córeczka Chrzestnej Wojtusia. Urodziła się o wiele za wcześnie, mimo to walczyła dzielnie cały tydzień i zdążyła ucieszyć niejedno serce. Wierzę, że znalazła już Kubusia w TAMTEJ krainie i bawią się razem... Takie rzeczy nie powinny spotykać rodziców :(