Chwilowy wygląd roboczy bloga...pracuję nad ulepszeniem :)
Tak...w końcu! Nareszcie. Dostałam pracę.
Jak?
Najprościej na świecie.
Czemu?
Bo właściwie...jej nie chciałam :D
Zaczęło się od tego, że znaleźliśmy dla WOjtka miejsce w żłobku. Postanowiłam zanosić go na coraz dłuższe godziny, by się przyzwyczaił do nowej sytuacji, ewentualnie odchorował co swoje, a ja w tym czasie zacznę szukać pracy. Nie chciałam syna narażać na szok pozostawienia go nagle na 8 godzin w żłobku, bo po prostu sobie tego nie wyobrażałam.
Poszukiwania pracy nie trwały zbyt długo. Wysłałam może z 5 egzemplarzy CV, przebierałam, wybierałam oferty powyżej najniższej krajowej i bez weekendowe. Cóż. Jak już mam pójść do pracy nie chcę narażać dziecka na długie godziny w żłobku i resztę dnia bez mamy. Po tygodniu żłobkowania dostałam telefon z zaproszeniem na rozmowę... poszłam z myślą: "Jak mnie wezmą to będę pracować, jak nie to przecież będę mogła dłużej nacieszyć się Wojtkiem w domu" :) Poszłam.
Rozmowa była bardzo luźna, wręcz niepodobna do moich możliwości. Totalnie się nie stresowałam bo najzwyczajniej zwisało mi, czy komuś się spodobam, czy nie. Byłam sobą. Sobą do tego stopnia, że pozwoliłam sobie na drobne żarty i poczęstowanie się butelką wody podczas przeprowadzania rozmowy. (Swoją drogą często zastanawiałam się, czy szklaneczka i butelka z wodą są jakimś chwytem rekrutacyjnym. - tym razem skorzystałam z nawiązką). Mieli się odezwac do dwóch tygodni. Jakie było moje przerażenie, kiedy zadzwonili za dwa dni z pozytywną wieścią... Tak oto od 1 lipca jestem pełnoetatową mamą pracującą.
Praca od 7 rano, więc godziny dla mnie do przyjęcia.
Wojtek w żłobku się poniekąd zaaklimatyzował, jednak zaliczyliśmy już tygodniową chorobę.... Zaczęło się od mojego zapalenia gardła - przez klimatyzację w pracy. Zaraziłam syna do tego stopnia, że z gorączką 40,5 stopnia wylądowaliśmy lekko odwodnieni na kroplówce w szpitalu. Całe szczęście mąż mógł sobie "pozwolić" na wzięcie opieki i został tydzień z Wojtkiem w domu. To był bardzo ciężki tydzień...z 3-5 pobudkami w nocy i pobudką o 5:30 - ostateczną i do pracy.
Ponowna klimatyzacja w żłobku trwa... Wojtek znów bardzo płacze, a już było tak dobrze... jestem zła, bo wymagałam nieco więcej od prywatnego żłobka - BA! Nadal wymagam. Dziś niemoc żłobkowa i złość (nasza) osiągnęła apogeum. Wojtek brudny, zmęczony, włosy posklejane obiadkiem i deserem. Bodziak oblepiony całodniową zabawą i pewnie smarkami i śliną innych dzieci.
Taka zirytowany spytał czy Panie miały zamiar go przebrać i przemyć. Zero odpowiedzi... Przebierają tylko jak się.."dziecko obkupka". No masakra. Nie raz zdarzało mi się odebrać go po 5 godzinach w pampersie, w którym go do żłobka wysłałam. (wiem to, bo specjalnie założyłam inny rodzaj pieluchy).
To tak jakby same babki sobie przebierały majtki dopiero jak im się z brudu na tyłkach połamią. Jestem oburzona.... i w wielkiej kropce co zrobić.
Wymagam troszkę więcej zaangażowania od prywatnego żłobka.... boje się jednak, że nasze impulsywne negatywne reakcje odbiją się na dziecku:(
Tak...w końcu! Nareszcie. Dostałam pracę.
Jak?
Najprościej na świecie.
Czemu?
Bo właściwie...jej nie chciałam :D
Zaczęło się od tego, że znaleźliśmy dla WOjtka miejsce w żłobku. Postanowiłam zanosić go na coraz dłuższe godziny, by się przyzwyczaił do nowej sytuacji, ewentualnie odchorował co swoje, a ja w tym czasie zacznę szukać pracy. Nie chciałam syna narażać na szok pozostawienia go nagle na 8 godzin w żłobku, bo po prostu sobie tego nie wyobrażałam.
Poszukiwania pracy nie trwały zbyt długo. Wysłałam może z 5 egzemplarzy CV, przebierałam, wybierałam oferty powyżej najniższej krajowej i bez weekendowe. Cóż. Jak już mam pójść do pracy nie chcę narażać dziecka na długie godziny w żłobku i resztę dnia bez mamy. Po tygodniu żłobkowania dostałam telefon z zaproszeniem na rozmowę... poszłam z myślą: "Jak mnie wezmą to będę pracować, jak nie to przecież będę mogła dłużej nacieszyć się Wojtkiem w domu" :) Poszłam.
Rozmowa była bardzo luźna, wręcz niepodobna do moich możliwości. Totalnie się nie stresowałam bo najzwyczajniej zwisało mi, czy komuś się spodobam, czy nie. Byłam sobą. Sobą do tego stopnia, że pozwoliłam sobie na drobne żarty i poczęstowanie się butelką wody podczas przeprowadzania rozmowy. (Swoją drogą często zastanawiałam się, czy szklaneczka i butelka z wodą są jakimś chwytem rekrutacyjnym. - tym razem skorzystałam z nawiązką). Mieli się odezwac do dwóch tygodni. Jakie było moje przerażenie, kiedy zadzwonili za dwa dni z pozytywną wieścią... Tak oto od 1 lipca jestem pełnoetatową mamą pracującą.
Praca od 7 rano, więc godziny dla mnie do przyjęcia.
Wojtek w żłobku się poniekąd zaaklimatyzował, jednak zaliczyliśmy już tygodniową chorobę.... Zaczęło się od mojego zapalenia gardła - przez klimatyzację w pracy. Zaraziłam syna do tego stopnia, że z gorączką 40,5 stopnia wylądowaliśmy lekko odwodnieni na kroplówce w szpitalu. Całe szczęście mąż mógł sobie "pozwolić" na wzięcie opieki i został tydzień z Wojtkiem w domu. To był bardzo ciężki tydzień...z 3-5 pobudkami w nocy i pobudką o 5:30 - ostateczną i do pracy.
Ponowna klimatyzacja w żłobku trwa... Wojtek znów bardzo płacze, a już było tak dobrze... jestem zła, bo wymagałam nieco więcej od prywatnego żłobka - BA! Nadal wymagam. Dziś niemoc żłobkowa i złość (nasza) osiągnęła apogeum. Wojtek brudny, zmęczony, włosy posklejane obiadkiem i deserem. Bodziak oblepiony całodniową zabawą i pewnie smarkami i śliną innych dzieci.
Taka zirytowany spytał czy Panie miały zamiar go przebrać i przemyć. Zero odpowiedzi... Przebierają tylko jak się.."dziecko obkupka". No masakra. Nie raz zdarzało mi się odebrać go po 5 godzinach w pampersie, w którym go do żłobka wysłałam. (wiem to, bo specjalnie założyłam inny rodzaj pieluchy).
To tak jakby same babki sobie przebierały majtki dopiero jak im się z brudu na tyłkach połamią. Jestem oburzona.... i w wielkiej kropce co zrobić.
Wymagam troszkę więcej zaangażowania od prywatnego żłobka.... boje się jednak, że nasze impulsywne negatywne reakcje odbiją się na dziecku:(
Gratuluję dostania pracy, no i powodzenia życzę! ;)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o żłobek, to cóż... Powiem tak - miałam nadzieję, że to co było nagłaśniane w telewizji często się nie zdarza. Dalej mam taką nadzieję, ale z tego co mówisz widać, że w żłobkach pracują osoby, które nie mają odpowiedniego podejścia (kwalifikacji?) do opieki nad dziećmi. Mam nadzieję, że nie w każdym. Ale bała bym się Magdę oddać pod opiekę komuś, kto miałby gdzieś fakt, że dziecko płacze, że trzeba je przebrać, itp itd.
Ale z drugiej strony, co mają zrobić rodzice, którzy muszą komuś zawierzyć i oddać dziecko pod opiekę?
Ciężki temat :(
Życzę powodzenia w pracy :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mój synal nie będzie musiał trafić do żłobka. Mam tą możliwość, że wybiorę mniejsze zło- syn zostanie z moją mamą. Dlaczego zło? Bo nie zgadzamy się ze sobą co do sposobu wychowania...
Życzę żebyście zaaklimatyzowali się w żłobku szybko i sprawnie, a pierwsze chwile były tylko małą pomyłką, żeby było lepiej!
To faktycznie, sporo znów przed Wami... Co do wyboru żłobka... Teraz to już niestety tak jest. Ja nie mam szans na żłobek publiczny, a prywatnego w mieście nie ma. Ani żłobka, ani pracy.
OdpowiedzUsuńSzkoda będzie Wojtusia, bo pewnie przyzwyczaił się troszkę pewnie do niektórych dzieci. A może warto porozmawiać z paniami, które opiekują się dziećmi? Może z dyrektorem placówki?
Hmm no to roboty gratuluje :)
OdpowiedzUsuńjejku aż mnie serce boli jak to czytam, jestem impulsywną osobą a szczególnie jeśli chodzi o moją rodzinę to pewnie poszłabym i powiedziała co myślę, wiem, że nie masz wyboru ale może jednak warto delikatnie napomknąć?! albo porozmawiać z innymi rodzicami, w kupie raźniej
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy!
http://www.kolanapiety.blogspot.com
Gratuluję nowej pracy :)
OdpowiedzUsuńo ja Cię nie mogę... :( co za masakra z tym żłobkiem. Najgorsze, że cały czas myślisz o tym i pewnie ciężko na pracy się skupić... Trzymam kciuki za rozmowę!
OdpowiedzUsuń