Przejdź do głównej zawartości

Przyjaciel.

Przyjaźń... rzecz piękna, lecz czy możliwa w dzisiejszych czasach?

Miałam kiedyś przyjaciółkę. Osobę tak bardzo zwariowaną jak ja, znałam ją od podszewki, ona mnie również. Nie raz wypłakiwałyśmy smutki w swoje swetry, albo radowałyśmy się z nowych osiągnięć. Właściwie nie wiem i nie pamiętam już co nas poróżniło. Jaki był początek sporu, który w dużym odstępie czasu wydaje mi się taki nierealny. Cóż. Mam charakter osła, dodatkowo jakaś siła często nie pozwala mi wyjść pierwszej na przeciw bliskim. Tak już mam. Pozostawiam bieg wydarzeń losowi, który akurat czyha nade mną. Często dodaję benzyny do ognia. Często niepotrzebnie...
Cóż mam poradzić, kiedy zwykła kłótnia zaczyna mnie nudzić, a godzić się osioł nie ma zamiaru?

To już odległa historia, jednak cieszę się, że mam przyjemność czasem zamienić kilka zdań ze starą przyjaciółką, choćby o pogodzie. Nie zgodzę się z powiedzeniem, że jeśli przyjaciel przestał być przyjacielem to nigdy nim nie był.  To była wspaniała przyjaźń, nie potrafię powiedzieć inaczej :)

Myśląc przyjaciel zwykle miałam w głowie kilka bliskich mi osób. Czasami tłumaczyłam sobie, że przyjaciele nie muszą być cały czas blisko... ważne, że są przy nas choćby myślami w ważnych dla nas momentach, że pojawią się, kiedy będę wołać o pomoc, że sami też o taką pomoc nie będą bali się poprosić mnie.

Kiedy już wypisałam te wszystkie oczekiwania wobec przyjaciół z ręką na sercu staję tu i zastanawiam się, czy ja mam przyjaciół. Jak myślę o przyjacielu nie pojawia się już kilka osób.. Pojawia się jedna, może dwie.

Zawsze myślałam, że przyjaciel to ktoś, kto jest przy nas od długiego czasu. Szczerze, to boje się tego słowa. Stworzyłam więc swoją definicję przyjaciela, by móc nią nazwać osoby, które darzę czymś więcej, niż sympatią.

Przyjaciela darzę dużym szacunkiem. Akceptuję jego wady, podziwiam zalety, wspieram w ich podkreślaniu, lub eliminowaniu. Akceptuję słabości i rozumiem smutki. Przyjaciel to osoba, której szczęście wzbudza we mnie radość i uśmiech na twarzy. Nie mogłabym nazwać przyjacielem osoby, której osobiste szczęście jest mi obojętne. Empatia. Chyba tutaj odgrywa ważną rolę. Boli mnie ból przyjaciela.

W tym momencie mojego tekstu już nie widzę kilku osób. Widzę jednak kogoś. Chyba widzę.
Mam nadzieję, że "ten" przyjaciel będzie tutaj zawsze :)


Wracając do empatii. Rzadko kto ma zdolność współodczuwania. Empatia nie towarzyszy ludziom na co dzień. Mam jednak czasem wrażenie, że niektórym towarzyszy przerost empatii z halucynacjami :P

Komentarze

  1. Ciezki temat dla mnie, też boję siękogoś tak nazwać, jest to dla mnie bardzo wazne słowo. Obecnie mam przyjaciołke i przyjaciela i kumpla z ktorym sie chyba zaprzyjaźniam. A tak poza tym to stronie od ludzi, ktorzy jzu na wejsciu starają sie przypiąc sobie łatkę prztjaciel. awiodłam sie jzu z milion razy. Milion pierwszy mi sie ne usmiecha

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam :)
Włączyłam moderację komentarzy - by nie umknął mi żaden z nich. Obiecuję publikować wszystkie!
Komentarze są dla mnie bardzo cenne.
Chcesz żebym poczytała co u Ciebie? - daj znać:)

Chcesz zostawić nieprzemyślany, głupi pełny zawiści komentarz? - zastanów się...

Popularne posty z tego bloga

Retrospekcja świąteczna czyli druga gwiazdka Wojtka ;)

2012... Dziś opowiem wam powiastkę Jak mój Wojciech spędził gwiazdkę. Mimo że był jeszcze mały, Spędził z nami wieczór cały. Pierwsze święta w większym gronie, W swej anielskości najlepszej odsłonie. Były Kolędy, była choinka Na sam jej widok wesoła minka. Było na stole potraw ze dwieście, Opłatki, pierogi i ryby w cieście. Wojtek niestety na mlecznej diecie, Nie pije maluch barszczyku przecie, Za to w te święta które tuż tuż Skubnie co nieco ze stołu już. Drugie to święta będą wspaniałe, Z synkiem który rozjaśnia me dni, Bo każdy dzień z nim spędzam wytrwale I cieszę się z każdych danych mi chwil. A po wieczerzy, choinka zabłyśnie, Rozjaśni tego wieczoru moc, Gwiazdeczka z prezentem przez komin się wciśnie I schowa podarki głęboko pod koc. My te prezenty spod koca wyjmiemy Zajmując w międzyczas Wojtkowe myśli, Wszystkie prezenty pod drzewko kładziemy, By mógł pomyśleć, że czar się ziścił. Nie mogę doczekać się tej radości, Tych wspólnych chwil tak pełnych

Podyskutujmy...o rumorze w kościele :)

Ostatnio skacząc po różnych stronkach na facebooku w oczy wpadł mi pewien "post", "prośba", czy nawet nazwę to "żal". Posta napisała dość młoda osoba, szacuję ją osobiście na około 19-20 lat. Pozwolę sobie zacytować treść posta: "DRODZY RODZICE! Kiedy wchodzę do Kościoła, zauważam, że przychodzą rodzice z małymi dziećmi. W trakcie odprawiania mszy słyszę ich płacz, krzyk, a nawet piskliwe wrzaski na cały budynek. Wg mnie takie dzieci nie rozumieją, co się w Kościele dzieje. Również nie potrafią zachować się jak inni. Rodzice się modlą, a dziecko nagle płacze. Nawet przez to nie można zwrócić uwagi ani na Ewangelię, ani na kazania. Często matki wychodzą z pociechami, aby innym nie przeszkadzały, i więcej z nimi nie wracają. Około roczne dzieci zaczynają interesować się światem – to naturalne z ich strony. Ale, gdy są brane do Kościoła – są dręczone przez rodziców. Jest to niemal brak wyobraźni! Jak można wprowadzać takie dziecko, jak jeszcze

o małym aniołku

3-go kwietnia do nieba poleciał mały aniołek. Malutka Madzia. Córeczka Chrzestnej Wojtusia. Urodziła się o wiele za wcześnie, mimo to walczyła dzielnie cały tydzień i zdążyła ucieszyć niejedno serce. Wierzę, że znalazła już Kubusia w TAMTEJ krainie i bawią się razem... Takie rzeczy nie powinny spotykać rodziców :(